Pięć dni po wojnie Kasim Al-Sabti, guru bagdadzkiej bohemy, zaprosił do siebie znajomych artystów, żeby skomentowali nową sytuację w Iraku. Amerykańscy marines akurat przetrząsali domy szukając broni i ludzi Saddama. Malarze kilka godzin pracowali nad obrazem, który stał oparty o ścianę domu Kasima. Każdy przechodzień mógł na nim przeczytać przesłanie do Amerykanów:
– „Wyzwoliliście nas? Dzięki. Teraz jedźcie do domu”.
Dwa i pół miesiąca po wojnie: obraz spowszedniał, stoi oparty o tę samą ścianę, marines dalej czyszczą Bagdad z lizusów partii Baas, co nazywają debaasyzacją Iraku.
Marines: w większości bardzo młodzi chłopcy, patrolują miasto w terenowych Hummerach, spod hełmów wyglądają rozbiegane oczy, karabin na wszelki wypadek celuje we wszystko. Żołnierzom powiedziano na szkoleniu: jeśli czujesz, że grozi ci niebezpieczeństwo, to naprawdę ci ono grozi. Więc podejrzani są mężczyźni w szaszłykarni, wyrostki handlujące colą, kobiety, dzieci i wszystkie samochody w korku. Żołnierze czują się niepewnie: jeśli z ulicy pada strzał, zamachowiec spokojnie znika w tłumie, a oni powiększają śmiertelne statystyki. Od początku operacji irackiej zginęło 151 żołnierzy USA.
Handel
Rano Bagdad się uspokaja. Na ulicach sprzedawcy napojów w puszkach i papierosów produkowanych przez amerykańskie firmy stawiają swoje bieda-kramy z kartonu, sklejki i styropianu. Jeszcze niedawno bieda-targowiska wyrastały tuż przy amerykańskich bazach w mieście. Ale Amerykanie boją się skupisk ludzkich, z bazarów też rzucano w nich granatami, więc rozkazali, aby handel odsunął się na najbliższą dozwoloną odległość. Już od rana ofertę targowisk zasilają prostytutki – po europejsku ubrane młode dziewczyny. Widok żołnierza, który idzie ulicą trzymając się za ręce z dwiema irackimi dziewczynami, nie jest czymś rzadkim, choć dowództwo nie zaleca takich spacerów.