Zaczęło się od trzęsienia ziemi, czyli od ujawnienia w styczniu tzw. listy Wildsteina. Powiało IV RP. Dla jednych był to promyk wiosny, dla innych mroźny powiew. A potem już poleciało. Przeciwnicy lustracji, których jeszcze niedawno było tak wielu, prawie zamilkli, bo w polityce i mediach zapanowała moda na radykalizm i bezkompromisowość. Nie zmieniło tego narodowe wzruszenie i poruszenie po śmierci Jana Pawła II, które dało namiastkę nadziei na coś w rodzaju narodowego pojednania, a przynajmniej zmiany tonu w życiu publicznym.
Ale łzy najszybciej obeschły na twarzach polityków – szykujących się do podwójnych, parlamentarnych i prezydenckich, wyborów – i od razu pojawiły się twarde wypowiedzi, żeby osoby zmarłego papieża nie wykorzystywać do zamazywania realnych konfliktów i nie liczyć na to, że wzruszenie spowoduje odpuszczenie jakiejkolwiek krzywdy wyrządzonej narodowi. Bo wybory miały przebiegać pod hasłem rewolucji moralnej i politycznej twardości.
Niedawno badacz literatury profesor Janusz Sławiński w wywiadzie dla „Europy” (dodatku do „Faktu”) przypomniał rozmowę z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem z „Arcanów”, w której poeta ubolewał, że w 1989 r. w Polsce nie wieszano komunistów. Profesor uznał, że tego typu wypowiedź odgrywa dziś bardzo pożyteczną rolę.
„Zasadniczość przestała być jakąś ubogą krewną, pogardzaną na salonach i ośmieszaną. (...) Teraz następuje wreszcie odgięcie: narasta rozumienie, że własne wyraziste poglądy można głosić także na serio...” – rozumuje Sławiński i próbuje elegancko wynieść do wyższego poziomu styl owej „zasadniczości”, który na niższych poziomach w 2005 r. święcił wielkie triumfy czy to w programach telewizji publicznej „Warto rozmawiać” autorstwa Jana Pospieszalskiego, z udziałem doborowego i dobranego grona gości, czy to w sejmowej komisji ds.