Słynny właściciel Bezpiecznej Kasy Oszczędności Lech Grobelny, chociaż nie udało mu się uzyskać od Skarbu Państwa prawie 16 mln zł odszkodowania za 62 miesiące spędzone niesłusznie w areszcie, wykazał ostatnio prawdziwie obywatelską postawę. Kiedy dowiedział się, że przestępcy planują zamordować prezydenta Lecha Kaczyńskiego, postanowił im to uniemożliwić. Media doniosły, że to on ostrzegł Biuro Ochrony Rządu o zamachu. Nikt nie wie jednak, że do wszczęcia alarmu nieświadomie przyczynił się znany producent filmowy Jacek Gwizdała. – W środę odwiedziliśmy Grobelnego z kamerą – opowiada Gwizdała, który jest w trakcie zdjęć do dokumentalnego cyklu o początkach kapitalizmu w Polsce (dla TVP 1). – Niespodziewanie zaczął opowiadać o zamachu grożącym prezydentowi. Wyraźnie zainspirowany obecnością naszej ekipy złapał telefon i zaczął obdzwaniać różne instytucje.
Grobelny twierdził, że już 6 tygodni temu powiadomił ABW i BOR o groźbie zamachu, ale wtedy go zlekceważono. Teraz, jak widać, dano mu więcej wiary i postawiono BOR w stan najwyższego pogotowia. W rzeczywistości zagrożenie jest natury metafizycznej. Otóż Grobelny twierdzi (inaczej niż podawała dotąd prasa), że ma kontakt z nieżyjącym już Janem Szelągiem ps. Żyd, osobą znaną przed laty w świecie gangsterskim. Szeląg pracował u Grobelnego jako szef jego ochrony. Chociaż Lech Grobelny przyznaje, że był na jego pogrzebie, nadal nie wierzy, że dawny przyjaciel nie żyje. – Na mój telefon komórkowy nadeszła od niego wiadomość, że ma być odwalony pan prezydent, wzięto już za to zaliczkę, a zrobi to osobiście Janek Żyd – opowiadał Grobelny, a wszystko zanotowała kamera. Sprawiał wrażenie bardzo poruszonego całą sprawą. Być może dlatego, kiedy po raz kolejny dodzwonił się do BOR, tym razem jego ostrzeżenie potraktowano z całkowitą powagą.