Zamiar zwiedzania Włoch w poszukiwaniu miejsc legendarnych grozi dożywociem. Cały półwysep jest tak najeżony pamiętnymi miejscami, że chcąc obejrzeć choćby te najważniejsze ryzykujemy spędzenie w nich wszystkich naszych urlopów i emerytury. Historie – te faktyczne, przeważnie krwawe, jak i te zmyślone, co nie znaczy, że mniej pociągające – potrafią zatruć przyjemność obcowania z Włochami. Podane w zbyt wielkiej ilości przez gorliwych przewodników bez ładu i składu, tworzą skorupę, która przeszkadza chłonąć radość życia i piękno tego kraju w sposób najprostszy i najprzyjemniejszy.
Jest jednak co najmniej jedna włoska kraina, gdzie pejzaż i osadzona w nim historia tworzą prostą, zrozumiałą całość, przemawiającą do nas równocześnie zmysłowym pięknem i wielkim duchowym przekazem; jedyne, co należy sobie przed wyjazdem przygotować, to zdolność do natychmiastowego zachwytu. W zamian za to w kilka dni poznamy region coraz częściej uznawany na świecie za równie malowniczy, a wręcz ciekawszy od Toskanii i wykorzystamy urlop na prawdziwą regenerację ducha, po której żadne polskie piekło – to we własnym biurze czy też na Wiejskiej – nas nie zgnębi.
Umbria, ojczyzna świętego Franciszka, leży po drodze z północy do Rzymu, ale właśnie owo „po drodze” sprawia, że pozostaje zapoznana. Mija się ją na ogół pospiesznie, zwłaszcza że większość jej najważniejszych miejsc leży nieco w bok od autostrady słońca, którą miliony pędzą na południe. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, żeby obrać szlak biegnący na wschód od głównej arterii, wzdłuż rzymskiej Via Flaminia, spokojnie odwiedzić kilka miast i pokluczyć bocznymi drogami wśród pagórków.
To kraina rozległych łagodnych widoków, pełnych harmonii – między zielenią lasów, szlachetną szarością gajów oliwnych sadzonych na rdzawej ziemi i bielą oraz brązem małych średniowiecznych miast przycupniętych na stromych zboczach po obu stronach kilku szerokich dolin, które przecinają region.