Archiwum Polityki

Po co nam piłkarze

Obraz kończącej się właśnie piłkarskiej ligi (mistrzem Wisła Kraków) powoli klaruje się i zmierza ku przejrzystości. Z ligowej piłki już zniknęły niektóre niepokojące zjawiska, jak choćby publiczność, od lat prawdziwa zmora futbolu. Na trybunach pozostali tylko najwytrwalsi i najbardziej agresywni, do których nie trafiają żadne argumenty. Ich będzie musiała wyprowadzić policja.

Kończący się sezon rozbudził dyskusję, czy do istnienia ligi potrzebni są piłkarze. Konserwatyści upierają się, że tak, ale szefowie niektórych klubów uznali, że na piłkarzy ich nie stać, dlatego przestali im płacić za grę. Fakt, że mimo to piłkarze ci grają nadal, pokazuje, że kierunek jest zasadniczo słuszny. Pozbawieni od miesięcy wypłat gracze Widzewa, mimo ogłoszenia gotowości strajkowej, po wielogodzinnych negocjacjach zgodzili się w ostatnią sobotę rozegrać kolejny mecz potwierdzając opinię, że w polskiej piłce najważniejsza jest umiejętność dogadania się.

Nic dziwnego, że w tej sytuacji rośnie rola prezesów klubów, prawdziwych rozgrywających ekstraklasy. Gdy w polskiej piłce nie ma już nic, oni wciąż są. Cieszy, że coraz więcej wśród nich biznesmenów. Liga stała się prawdziwym polem rywalizacji mocarzy branży miedziowej, paliwowej z producentami kuchenek i tapicerki samochodowej. Na boisku pojawiają się wciąż nowi, wypoczęci gracze (udziały w Legii kupił właśnie biznesmen Zbigniew Jakubas), inni (jak prezes stołecznej Polonii Janusz Romanowski) ze względu na ubytek sił schodzą żegnani gwizdami. Słychać opinie, że polska liga wciąż czeka na wielki kapitał i wizjonerów takich jak Ryszard Krauze czy dr Jan Kulczyk. W związku z kończącym się sezonem wypada życzyć, żeby ludzie ci jak najszybciej się w futbolu pojawili, bo tylko tu ich jeszcze nie było.

Polityka 23.2003 (2404) z dnia 07.06.2003; Ludzie i wydarzenia; s. 18
Reklama