Nietypowy film, wymykający się wszelkim gatunkowym kwalifikacjom, zrealizował mało znany u nas Gruzin Otar Josseliani, od 30 lat mieszkający we Francji. Jego filmy pokazywane głównie na międzynarodowych festiwalach – poza dziwną, trudno uchwytną, sentymentalno-ironiczną aurą – wyróżniają się specyficznym poczuciem humoru (podobne miał niegdyś Jacques Tati). Josseliani – jak piszą o nim krytycy – robi użytek z ciszy. Jego bohaterowie zachowują się tak, jak zostali zaprogramowani. Stale powtarzają te same monotonne czynności, poddają się tyranii przedmiotów, głupich obowiązków, bezsensownych rytuałów. Wygląda to tak, jakby dostali się w pętlę czasu, co nie zawsze wydaje się śmieszne. „W poniedziałek rano” – komedię o robotniku, który nieoczekiwanie porzuca swoje miejsce pracy i wyrusza w bezcelową poetycką wędrówkę do Wenecji, równie dobrze można by nazwać dramatem. Bohater filmu o imieniu Vincent to człowiek, któremu właściwie nic się w życiu nie przydarza. Ludzie, których spotyka, pejzaże, które mija, nie wywołują w nim widocznych reakcji. Jest obserwatorem walczącym na swój sposób z nieznośną koniecznością dostosowania się do reguł rządzących światem.
(JAW)
:-, dobre
:-' średnie
:-( złe