Archiwum Polityki

Operacja cywil

Żeby nie uchodzić za okupanta, Polska musi w Iraku pomóc zwyczajnym ludziom

Polska strefa w Iraku rozbudziła zainteresowanie i emocje, które mogą przesłonić istotę całego udziału w odbudowie Iraku. Albo odnotowujemy głosy, że oto Polska stała się „światowym graczem pierwszej ligi” (z czego głośniej lub ciszej podśmiewają się nasi sąsiedzi w Europie), albo głosy zdziwienia, że kraj dysponujący 150-tysięczną armią ma poważne problemy z wystawieniem 1,5 tys. żołnierzy do służby za granicą. Podkreślaliśmy już, że objęcie całej strefy w powojennym Iraku stanowi zapewne dla Polski większe ryzyko niż skromny, po prostu symboliczny, udział w wojnie. Dziś wielu wzdraga się na słowa „okupacja”, „okupanci”. „Nie będziemy okupantami” – podkreśla na przykład b. minister spraw zagranicznych prof. Władysław Bartoszewski. Ale same zaklęcia nic nie pomogą.

Po pierwsze, brytyjsko-amerykański projekt rezolucji ONZ zawiera taki termin, bo prawnicy nie znajdują innego określenia choćby nawet pożytecznej obecności obcych wojsk w kraju, gdzie nie ma miejscowej władzy. Po drugie i ważniejsze, o tym, czy będzie to okupacja, czy nie – zadecydują opinie i nastroje miejscowej ludności, a nie intencje mocarstw ani terminy prawnicze. Nie ma gwarancji, że przybycie wojskowych z karabinami, na pewno konieczne dla utrzymania prawa i porządku, spotka się z wielkim entuzjazmem lokalnych autorytetów, szczególnie religijnych.

Dlatego Polska powinna bardzo usilnie pokazać w swojej strefie, że jej oczywistym i wyłącznym celem jest pomóc w odbudowie Iraku. Apelujemy w tym miejscu do polskiego rządu i do społeczeństwa, by ów cel zademonstrować poprzez obecność cywilną, a nie tylko wojskową w przydzielonej nam strefie.

Polityka 21.2003 (2402) z dnia 24.05.2003; Komentarze; s. 17
Reklama