W Orońsku znalazły się prace blisko czterdziestu utalentowanych twórców, których debiut przypadł zasadniczo w latach 90. Na tę ekspozycję warto spojrzeć z dwóch perspektyw. Po pierwsze, jak na świadectwo pewnego ciekawego przedsięwzięcia artystycznego, którego jest ukoronowaniem, i po drugie, jak na syntezę dorobku pokolenia artystów pracujących już bez obciążeń, ale i bez inspiracji, jakich dostarczał socjalizm.
Dzięki inwencji prof. Jana Berdyszaka w minionym dziesięcioleciu odbyły się w Orońsku trzy wystawy „Miejsca, nie-miejsca” (1992), „Status quo” (1996) oraz „Model do składania” (2000). Na wszystkich prezentowano sztukę najmłodszych polskich twórców, ale wedle dość oryginalnej formuły: zbiorowego kuratora. Każdy młody krytyk i historyk sztuki mógł zgłosić swoich kandydatów, a w trakcie wspólnej dyskusji odbywała się naturalna ich selekcja – na wystawę trafiały prace tylko tych artystów, którzy pozytywnie przebrnęli przez sito wielogodzinnych sporów, polemik, krytyk. To chyba jedyny znany mi przypadek tak demokratycznego wyłaniania artystycznej reprezentacji pokoleniowej. Był to zresztą eksperyment udany; na liście blisko stu twórców, którzy przewinęli się przez Orońsko, w kolejnych edycjach znaleźli się praktycznie wszyscy ci artyści, których docenili później także profesjonalni kuratorzy z poważnych galerii i muzeów. Ale był to też chyba ostatni, przynajmniej na gruncie sztuk wizualnych, przypadek zrealizowanej w Polsce z pewnym rozmachem, prawdziwie bezinteresownej i nieuwikłanej w środowiskową grę interesów promocji młodych.
Obecnie otwarta wystawa jest w pewnym sensie syntezą owych trzech wcześniejszych prezentacji. Staje się w ten sposób nie tylko zapisem stanu zmagań debiutantów z artystyczną materią, ale też mało optymistycznym zapisem ich zmagań z życiem.