Archiwum Polityki

Wyroki bez apelacji

Przed pedofilami trzeba ostrzegać. Lepiej, żeby robiła to policja niż ulica.

Informacja prasowa, że Bogusław S. molestował seksualnie swego syna, poruszyła opinię publiczną. Tym bardziej że towarzyszyły jej szczegóły, iż chodzi o znanego krakowskiego aktora, autora telewizyjnych „Spotkań z balladą”.

W takiej sytuacji oskarżony pozostając nadal Bogusławem S. staje się osobą dla każdego rozpoznawalną, której twarz bez trudu sobie przypominamy. Oczywiście nie wiadomo, czy zarzut jest prawdziwy i być może okaże się jedynie nieuczciwym chwytem jego dotychczasowej partnerki. Jeśli nawet za parę miesięcy Bogusław S. uznany zostanie za niewinnego, w powszechnej pamięci – za sprawą mediów – pozostanie jako sprawca czynu odrażającego i nieznajdującego usprawiedliwienia. Można powiedzieć, że krakowski aktor jest postacią publiczną, a więc pod mniejszą ochroną niż zwykły obywatel. Można też przytaczać argumenty natury rynkowej: wobec rosnącej konkurencji coraz mniej jest informacji, które – zdaniem redakcji – nie nadają się do druku. Jeśli wiedziony skrupułami nie opublikuje czegoś tytuł X, z pewnością wydrukuje Y. Czy warto więc, w imię etyki zawodowej, walczyć z wiatrakami?

Od społecznego żądania sprawiedliwości do samosądów droga niedaleka. Sprawa poznańskiego dyrygenta chłopięcego chóru była już przedmiotem śledztwa, gdy „Wprost” i „Przekrój” wydrukowały zdjęcie i nazwisko podejrzanego. Obie gazety tłumaczyłyby się z pewnością interesem społecznym i koniecznością chronienia innych dzieci („Przekrój” nawet takie argumenty przedstawił). W zapomnienie – już na stałe? – poszedł przepis mówiący, że do czasu prawomocnego wyroku sądowego każdy podejrzany, nawet pedofil, musi być traktowany jako niewinny.

Ale i z winnymi – osądzonymi i skazanymi – nie mniejszy kłopot.

Polityka 31.2003 (2412) z dnia 02.08.2003; Komentarze; s. 16
Reklama