Archiwum Polityki

Ogon głowy nie dogoni

Ilekroć miałem okazję kręcić filmy w różnych krajach, to zawsze były to kraje, które już wcześniej poznałem. Raz tylko w jednym z moich filmów akcja zaczynała się w kraju, którego nigdy nie widziałem na oczy. Tym krajem był Urugwaj, a filmem „Gdzieśkolwiek jest...”.

Wybrałem Urugwaj, ponieważ wiem, że była to między wojnami Szwajcaria Ameryki Południowej – oaza dobrobytu, przyczółek starej Europy, kraj banków i rogacizny sprzedawanej na konserwy, które już w trakcie pierwszej wojny światowej kupowano na zaopatrzenie wojska.

Spłacając mięsne długi, Brytyjczycy oddali Urugwajczykom wybudowaną u nich kolej długości bodajże kilkudziesięciu kilometrów. Kolej ta natychmiast po upaństwowieniu zwiększyła zatrudnienie o prawie tysiąc osób i w tym stanie trwa do dziś.

Urugwajską scenę do mojego filmu nakręciłem w Hiszpanii, bo to bliżej i taniej. Teraz, kilkanaście lat później, wylądowałem po raz pierwszy w życiu w odległym Montevideo.

Międzywojenne lata świetności nadały miastu charakter wielkiej metropolii, choć liczy ono ledwie półtora miliona mieszkańców. Jest to połowa całej ludności Urugwaju, który wciśnięty między dwa giganty: Brazylię i Argentynę, wciąż pachnie starą Europą z jej snobizmami i umiłowaniem kultury, to widać po ogromnych dodatkach kulturalnych do dzienników.

Filmy polskie robiły tu karierę w latach osiemdziesiątych w czasie krótkotrwałej wojskowej dyktatury, która zostawiła przykrą rysę na starej urugwajskiej demokracji. Dziś demokracja wróciła, znikła natomiast zamożność, bo dewaluacja, identyczna jak w Argentynie, zabrała każdemu obywatelowi dwie trzecie siły nabywczej i ten sam procent oszczędności w banku.

Polityka 22.2003 (2403) z dnia 31.05.2003; Zanussi; s. 105
Reklama