Pozostawiają daleko stare życie i problemy. Zaczynają od nowa. Tak Janusz Szulecki, prezes Fundacji Oaza, określa istotę sprawy. – My nie pytamy ich o przeszłość, nie wypominamy: pamiętasz, tyś tam ukradł. Co innego, gdy sami się otwierają i chcą o tym rozmawiać.
Pomysł, by pod dachy przeciętnych polskich rodzin przyjmować tak zwaną trudną młodzież, zrodził się w Fundacji Oaza z Kościerzyny, kiedy organizacja socjalna z Mannheim poszukiwała w Polsce partnera do resocjalizacji młodych Niemców. Chodziło o to, by nieletnich niedostosowanych społecznie radykalnie odizolować od ich dotychczasowego środowiska.
Według prof. Lesława Pytki, specjalisty w dziedzinie pedagogiki resocjalizacyjnej, takie rozwiązania już dwadzieścia parę lat temu sprawdziły się znakomicie w USA i Kanadzie. Tam trudną młodzież z metropolii przenosiło się do małych miasteczek. Sąd wynajmował dom, do którego wprowadzała się rodzina z kilkorgiem podopiecznych. Sąsiedzi nie wiedzieli, że młodzi są niedostosowani społecznie. To pozwalało uniknąć izolacji, wzrastania z piętnem. Profesor nie słyszał jednak, by ktoś próbował czegoś podobnego w Polsce.
Szulecki, rocznik 1956, z wykształcenia ekonomista, nie słyszał z kolei o rozwiązaniach stosowanych za Atlantykiem. Przeświadczenie, że najlepszym miejscem dla trudnej młodzieży będzie tradycyjna, zintegrowana rodzina, wyniósł z własnego domu, gdzie było czworo rodzeństwa. Na Kaszubach wciąż dużo jest takich właśnie rodzin. Obecnie fundacja sprawuje pieczę nad 60-osobową grupą Niemców w wieku 10–18 lat i kilkunastoma mieszkańcami Gdyni w wieku 12–17 lat.
Wtopieni w tło
Młodzi są umieszczani w rodzinach pojedynczo lub po kilkoro, zależnie od diagnozy specjalistów. Młody Niemiec trafia tam, gdzie przynajmniej jedno z rodziców zna język niemiecki.