Felieton ten piszę tuż przed referendum, ale dotrze do państwa już po nim. Będą na pewno fety, fajerwerki, radosne deklaracje. Ale co dalej? Przez ostatnie miesiące kampania przedreferendalna była w naszych środkach masowego przekazu jedynym pozytywnym akcentem. Oprócz niej właściwie już tylko afery, okradzione silosy, Ziobra, wypadki drogowe, Kuźmiuki, ośmiornice i Rokity. Zaznaczam, że nazwiska napisałem tu w liczbie mnogiej nie w chęci deprecjacji noszących je osób, ale z tego prostego powodu, iż ich częstotliwość pojawiania się w mediach przekracza miarę ludzką, skąd przypuszczenie, że musi ich być co najmniej po dwóch, jak Kaczyńskich. Tak czy owak, pojedynczo czy podwójnie, nie są to obrazki podtrzymujące na duchu. Europa, owszem, to był jakiś cel, jakieś światełko w tunelu, którego na co dzień potrzeba. Żeby nie zgasło, nie widzę innego wyjścia, jak rozpocząć już teraz kampanię nową. Nosiłem się z tym zamiarem od dłuższej już chwili, mówiono mi jednak, że nie można rozpraszać uwagi społecznej przed terminami unijnymi. Toteż lojalnie milczałem. Teraz już jednak przyszedł czas.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski będzie nam łaskawie panował jeszcze dwa lata. Bardzo się z tego cieszę. Niechaj kwitnie i rośnie w sondażach, jak na to zasługuje. Drobne iracko-amerykańskie zastrzeżenia, jakie mam do jego pontyfikatu, nie zmieniają ogólnej, niezwykle wysokiej oceny krytycznego obserwatora. Niestety, w moim wieku nie sposób już uwierzyć pięknoduchom twierdzącym, że dwa lata to kawał czasu i nie ma się co spieszyć. Dwa lata to okamgnienie. Jeszcze się nie zaczął 2004, a już jesteśmy prawie w 2005, w przededniu wyborów. Siła wyższa, czyli konstytucja, zabrania prezydentowi prezentowania się po raz trzeci, wyklucza więc najnaturalniejszą możliwość kontynuacji.