Grass i Bush równocześnie w Krakowie. Dwa różne przesłania dla nas?
Każda równowaga wymaga przeciwwagi. Jako przyjaciel Ameryki kilkakrotnie wypowiadałem się krytycznie nie tyle o Ameryce, ile o administracji Busha. Parła ona do wojny prewencyjnej pod hasłami walki z dyktaturą Saddama Husajna. Ale przecież USA sprzymierzały się i sprzymierzają z dyktaturami, na przykład w Arabii Saudyjskiej, a w wyzwolonym w 1991 r. Kuwejcie nadal nie wprowadzono demokracji. Z drugiej strony zlekceważono ONZ i do dziś nie znaleziono w Iraku broni masowego rażenia. Tak że uzasadnienie tej wojny prewencyjnej rozsypuje się na każdym kroku.
Jeśli już zaczął pan od wojny prewencyjnej, to nasuwa się pytanie dotyczące naszej wspólnej historii. Czy nie byłoby lepiej, gdyby Francuzi podjęli w 1933 r. propozycję Piłsudskiego i uderzyli na III Rzeszę?
Była zasadnicza różnica między hitlerowskimi Niemcami a Irakiem, który swą pierwszą wojnę – z Iranem – prowadził przy pełnym poparciu USA...
... a także Francji, Niemiec i bloku wschodniego. W końcu amerykańskie rakiety zarówno w 1991 r. jak i teraz rozbijały nasze czołgi.
Wszyscy zbroiliśmy Irak przeciwko strasznemu systemowi Chomeiniego. Potem druga wojna w Zatoce – w 1991 r. – zdestabilizowała reżim Husajna. W czasie obecnej – trzeciej – okazało się, jak dalece Irak był już bezbronny. To, co przedstawiano jako zagrożenie dla świata, okazało się bajką. A więc żadnych porównań Saddama Husajna z Hitlerem. To jest bagatelizowanie Hitlera. Saddam był strasznym dyktatorem, ale takich jest wielu na świecie. Natomiast wojna prewencyjna przeciwko Hitlerowi rzeczywiście zapobiegłaby strasznym zbrodniom. W 1933 r. nie było jeszcze powodu do interwencji, jeszcze można było mieć złudzenia, że system się nie utrzyma, że nie będzie tak źle.