W zeszłym tygodniu pisałem o Grazu. W tamtejszym uniwersytecie brałem udział w seminarium, na którym rektor tej zacnej uczelni złorzeczył swej konserwatywno-populistycznej władzy, która odebrała jego instytucji status podobny do tego, jakim w Indiach cieszą się krowy. Wedle nowego prawa profesorowie tracą status urzędników państwowych, a uczelnia musi się pożegnać ze swą autonomią w sferze badań i – podobnie jak to dzieje się za oceanem – będzie musiała szukać grantów na badania, przyciągać sponsorów i walczyć o studentów.
Szukając przyczyn erozji autorytetu instytucji uniwersytetu możemy spostrzec, że na całym świecie trwa wyraźny odpływ zaufania i szacunku dla nauki i jej kapłanów. Czas bezwarunkowych zachwytów nad dziełem szkiełka i oka minął w drugiej połowie ubiegłego stulecia. Dziś mało kto już uważa rozum za najwyższą instancję poznania. Dobrobyt, który stał się udziałem rozwiniętego świata, jest niewątpliwie pochodną rozumu, ale szerokie obszary naszych pragnień i naszych lęków nie znajdują rozwiązań racjonalnych i stąd powszechny powrót do innych narzędzi poznania, takich jak instynkt, intuicja czy inteligencja uczuciowa. Wraz z tym odkryciem słabnie siła autorytetów naukowych na rzecz innych, chociażby tych, których działanie dotyczy religii czy też magii.
Do erozji autorytetu i wiarygodności placówek nauki przyczyniło się na pewno ich rozpowszechnienie. Wyższych uczelni jest dzisiaj bez liku i nie można już automatycznie darzyć zaufaniem każdej, która uzyskała status tak zwanej uczelni wyższej.
Do wszystkich spostrzeżeń, które przyszły mi do głowy, kiedy słuchałem w Grazu lamentu magnificencji, doszło jeszcze jedno, to, które wiąże się z wolnością badań naukowych.