Archiwum Polityki

Grucha nie kocha Gliny

W zdaniu: „Recenzent też człowiek” jest oczywiście sporo przesady, ale prawo recenzenta do okazywania własnego człowieczeństwa nie powinno być całkowicie kwestionowane. W pisaniu prawo to jest prawem używania przez recenzenta pierwszej osoby liczby pojedynczej. Ponieważ generalnie jestem za pierwszą osobą liczby pojedynczej, nie mam nic przeciwko temu, żeby w rozsądnych – ma się rozumieć – granicach i recenzent czasami mógł powiedzieć np.: byłem, czytałem, widziałem. Wyraźnie w tekście zarysowana postać narratora – nawet narratora recenzji – na ogół pomaga w komunikacji, wiedzieć, kto pisze – przeważnie jest dobrze.

Niestety, nadmierny liberalizm i w tej dziedzinie okazuje swoją zwyrodniałą twarz, jak się przegląda działy recenzji rozmaitych pism i gazet, niepodobna nie pomyśleć, że nagminność pierwszej osoby liczby pojedynczej stała się w dzisiejszej epoce groźnym zboczeniem i poważną chorobą społeczną.

Nie jestem starym zgorzkniałym cynikiem, przeciwnie, jestem pełen młodzieńczej świeżości, ale z całą szczerością wyznaję, iż w literaturze czy – ściślej, choć szerzej mówiąc – w piśmiennictwie dzisiejszym nic, absolutnie nic, nie jest mnie w stanie zdziwić. A raczej nic nie było w stanie mnie zdziwić. Kiedy bowiem przeczytałem w najnowszym (nr 29) dodatku książkowym „Gazety Wyborczej” początek recenzji z książki pt. „Historia Turków”, doznałem zdumienia znacznego. Otóż ta recenzja pióra Tomasza Bieleckiego zaczyna się następująco: „Pomyliłem kiedyś kolejowe perony. Z biletem na podmiejską trasę wylądowałem w dalekobieżnym expresie, który zatrzymywał się dopiero po kilkuset kilometrach.

Polityka 25.2003 (2406) z dnia 21.06.2003; Pilch; s. 100
Reklama