Większość z nas jest święcie przekonana nie tylko o tym, że wystajemy wysoko ponad przeciętność, ale i o tym, że sukcesy zawdzięczamy sobie samym, natomiast winę za nasze porażki ponosi ktoś inny. Nasz zespół wygrał, bo był lepszy. A jeśli przegrał, to dlatego, że murawa była kiepska, a sędzia stronniczy.
Wyniki inwestowania na wszystkich bez wyjątku giełdach świata w ostatnich latach mogłyby się stać wspaniałą szkołą pokory. Ale to mało prawdopodobne, bowiem wbrew temu, co twierdzi teoria, ludzie działają często niezgodnie z wymogami własnego interesu.
Nobla z ekonomii w 2002 r. dostał Daniel Kahneman, psycholog z Princeton, którego kariera to długi spór z jednym z podstawowych kanonów ekonomii: tym mianowicie, że rynki i konsumenci zachowują się racjonalnie. W praktyce homo economicus jest zwykle krótkowzroczny, pyszałkowaty, zadufany w swe talenty, gotów do wyprawy na Służewiec, bo przecież zna się na koniach, a jednocześnie skłonny kupić polisę ubezpieczeniową na tani odkurzacz. Jednym słowem żywcem przypomina naszego szwagra, a nie błyskotliwego geniusza z Wall Street.
Jeśli ludzkie decyzje systematycznie rozmijają się z przewidywaniami klasycznej teorii ekonomii, jeśli często zachowujemy się nieracjonalnie, to jakie tu występują prawidłowości?
Po pierwsze, nasza uwaga koncentruje się zwykle na krótkiej perspektywie. Po drugie, nadmiernie ufamy własnej wiedzy. Po trzecie, jesteśmy przekonani, że mamy znacznie więcej kontroli nad biegiem wypadków, niż naprawdę mamy. Po czwarte, ból z powodu strat finansowych jest zwykle silniejszy niż radość z zysków tego samego rozmiaru, czego konsekwencją jest nadmierna z punktu widzenia teorii prawdopodobieństwa obawa przed ryzykiem. Po piąte, na co dzień sprawia nam kłopot odróżnienie tych wydarzeń, których rezultaty zależą od umiejętności, od tych, gdzie o wyniku przesądza łut szczęścia.