Budowanie starachowickich układów zaczęło się wraz z upadkiem fabryki Stara, największego pracodawcy w mieście. W czasach świetności Star zatrudniał blisko 20 tys. osób, jedną trzecią mieszkańców. Dawał zarobki, mieszkania, przedszkola, rozrywki, sport, talony na samochody i poczucie dumy, że ciężarówki ze Starachowic miały markę od Paryża po Dakar. Potem świat stanął na głowie: produkcja spadła, fabryka zaczęła zwalniać, załoga strajkowała. Ani miejscowi, ani rządowi nie mieli pomysłu, jak zatrzymać upadek. Miasto wpadało w letarg.
Towarzystwo wzajemnej rekreacji
To wtedy zaczęły masowo ginąć samochody. Niektóre się znajdowały, jeśli właściciel zgodził się zapłacić haracz. Albo sprzedawano je w częściach na giełdzie, jeśli się stawiał. Proceder kwitł, mówiono o miejscowych gangach, ale widać nikomu to nie przeszkadzało: ani policji, ani prokuraturze. Zresztą Starachowice nie miały szczęścia do policji. W ostatnich latach komendanci zmienili się trzykrotnie, przedostatni został zmuszony do odejścia przez starostę. Mówiono, że za dużo wiedział i nie chciał dłużej swej wiedzy ukrywać. W komendzie nieustannie wybuchają afery rozmaitego rozmiaru, kontrola goni kontrolę, o czym wielokrotnie pisała lokalna prasa, zresztą bez efektu. Wcześniej w Komendzie Rejonowej Policji w Starachowicach zginęło 50 kartek z dziennika patrolowego, na których zapisane były informacje o przestępstwach. Część z nich odnalazła się na śmietniku jakiś czas temu, śledztwo w sprawie niszczenia dokumentów prowadziła Prokuratura Rejonowa. Czy na zaginionych kartkach były informacje o lokalnych powiązaniach? Czy kartki zaginęły, żeby przestępstwa ukryć?
Nadzieje na chwilę ożyły, gdy fabrykę Stara kupił Sobiesław Zasada. Ale Zasada nie wskrzesił Stara. W końcu sprzedał fabrykę niemieckiemu koncernowi MAN.