Archiwum Polityki

Drogi krzyżowe

Stoją przy drogach. Brzozowe, betonowe, zespawane z rurek. Ale też marmurowe, ze złotą grawerką. Wyznaczają szlak śmierci. W październiku i listopadzie płoną przy nich znicze.

Podróżujący samochodem po Polsce przybysz z zagranicy zdziwiony pyta: – Dlaczego wy, Polacy, grzebiecie swoich zmarłych przy drogach? Ale to nie zmarli leżą w symbolicznych grobach. Nikt nie zliczył, ile postawiono krzyży przydrożnych. Są wszędzie, na głównych szlakach i lokalnych drogach, w centrach miast i w leśnej głuszy. Ustawiają je rodziny osób, które zginęły w wypadkach. Każdy krzyż to krótka historia niespodziewanej śmierci.

1

Wyszedł z domu jak zwykle, pocałował w policzek, uśmiechnął się i powiedział, że kiedy dojedzie, zadzwoni. Już nie zadzwonił – mówi Helena Jaworska spod Warszawy. Jej mąż jechał do Koszalina trasą, którą podróżował kilka razy rocznie. Znał każdy zakręt. Jeździł ostrożnie. I tym razem jechał spokojnie, nie wyprzedzał, zwalniał, kiedy trzeba. To jadący z przeciwnej strony kierowca tira postanowił na zakręcie wyprzedzić wlokącego się Seicento. Manewr prawie się udał, kierowca tira już włączył migacz, już wracał na swój pas drogi. Ale naczepa nie zdążyła wrócić. Na zakręcie zgniotła czarnego Golfa. Jego kierowca zginął na miejscu. Pani Helena od ośmiu lat, raz do roku, zawsze pod koniec października, jedzie z córką prawie 400 km, aby przy przybitym do drzewa na poboczu drogi metalowym krzyżu złożyć kwiaty i zapalić znicze. Kiedyś zawsze płakała. Teraz już nie. – Mówi się, że czas leczy – mówi. – Mnie nie uleczył, tylko łez już mi zabrakło.

2

Przedmieście Radomska. Siedem lat temu 14-letni Kamil Kochański wracał ze szkoły. Był już na swojej ulicy, blisko domu. Słyszał zbliżającą się furgonetkę, bo pędząc wąską uliczką hałasowała podskakując na wybojach. Samochód prowadził młody mężczyzna, syn właściciela tutejszego zakładu kamieniarskiego.

Polityka 44.2008 (2678) z dnia 01.11.2008; Na własne oczy; s. 116
Reklama