Byłem tu w roku 1997 r., kiedy Chiny komunistyczne przejmowały Hongkong i pamiętam alarmistyczne tytuły książek: „Czerwona flaga nad Hongkongiem”, „Koniec Hongkongu”. Ale przecież nic takiego się nie zdarzyło...
Różne formułowano prognozy, pesymistyczne i optymistyczne. Sam nigdy nie myślałem, że Hongkong upodobni się nagle do jednego z miast ChRL; to niemożliwe, żyjemy w mieście międzynarodowym, któremu wszyscy się przyglądają. Pekin sam obiecał: „Jeden kraj, dwa systemy”. Nie wierzę jednak, by ta zasada funkcjonowała w sposób doskonały. To niemożliwe: oni w Pekinie po prostu nie rozumieją naszego systemu. Nie są najwyraźniej tak inteligentni jak Teng Siao-ping (przywódca i wielki reformator ChRL po śmierci Mao Tse-tunga – przyp. red.), więc chcą nasz system zmieniać, być może stopniowo. Już na początku wyrządzono wielką szkodę zmieniając strukturę Rady Legislacyjnej, co dla demokracji oznaczało ogromny krok wstecz. Od czasu tej zmiany reprezentanci społeczeństwa w Radzie są w mniejszości. Rząd może więc wszystko przeprowadzić tak, jak chce. Każda ustawa zostanie zatwierdzona. Partie demokratyczne mogą jedynie podnieść krzyk, ale nigdy nie wygrają głosowania. Zresztą ostatnio nawet i na ten krzyk nie bardzo się pozwala, bo strona rządowa mówi: po co ta dyskusja? Nie ma potrzeby tyle gadać. Głosujmy! Zdarzyły się i inne rzeczy, zwłaszcza próba wprowadzenia rygorystycznych „przepisów antywywrotowych”. Obserwuję więc powolne pogarszanie się sytuacji Hongkongu.
Dlaczego ten artykuł 23, czy raczej nowe przepisy uchwalane na jego podstawie są tak groźne?
Artykuł 23 włączono do ustawy zasadniczej z powodu placu Tiananmen. Ale przecież Hongkong nie jest siedliskiem żadnego ruchu wywrotowego.