Wkrótce kolejna rocznica podpisania Porozumień Sierpniowych. Niewykluczone, iż 31 sierpnia wieczorem w którymś z telewizyjnych dzienników zobaczymy okolicznościową sondę uliczną, a przypadkowi przechodnie znowu będą męczyć się, szukając odpowiedzi na pytanie reportera, z czym kojarzy się im ten dzień? Pewnie usłyszymy – że coś wybuchło albo coś się zakończyło. Co tylko częściowo mija się z prawdą.
Sierpień to dla Polaków niebezpiecznie podniosła pora. Pierwszego dnia miesiąca rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, ostatniego – rocznica zakończenia strajków w 1980 r., a pośrodku – wspomnienie cudu nad Wisłą. W meczu z Historią wynik całkiem przyzwoity – 2:1 dla nas. A może nawet lepiej, jeżeli przyjmiemy, że Powstanie to była wprawdzie klęska, ale zwycięska, coś jak honorowy remis z silniejszym rywalem w sporcie.
Ostatnio jednak coraz częściej mówi się o porażce. Jerzy Stefan Stawiński, uczestnik walk, pisarz i scenarzysta, współtwórca filmowej szkoły polskiej, dał okolicznościowy wywiad „Trybunie”, który ukazał się pod szokującym tytułem „Klęska po pas w gównie”. (Po tygodniu Stawiński zamieścił w „Gazecie Wyborczej” list wyjaśniający, iż tytuł pochodził od redakcji, „obraża mnie i moje poczucie smaku, a redakcji służy do wulgarnego potępienia Powstania Warszawskiego”). Dodajmy, iż w rozmowach z historykami również dominowały tony krytycznej refleksji. W każdym razie chyba po raz pierwszy w III RP tak wstrzemięźliwie obchodzono rocznicę ostatniego wielkiego romantycznego zrywu Polaków.
Nie było też wielkiej fety 15 sierpnia, który to dzień został płynnie wkomponowany w długi weekend: w dziennikach podawano, iż ceremonii składania wieńców przed Grobem Nieznanego Żołnierza przyglądały się setki mieszkańców Warszawy.