Tak jak od dawna postulowała opozycja – zamiast kompleksowej ustawy o radiofonii i telewizji będzie tak zwana mała nowelizacja, czyli dostosowanie polskiego prawa do prawa unijnego. Forsując z uporem kontrowersyjny projekt ustawy, rząd stracił kilkanaście miesięcy. W tym czasie można było spokojnie przygotować założenia przyszłego ładu medialnego i przyzwoitą ustawę, która choć w części byłaby plonem kompromisu z nadawcami prywatnymi. Teraz rząd, który narobił bałaganu, powiada: nie ma czasu na nic innego niż mała nowelizacja, która musi wejść w życie przed 1 maja 2004., czyli przed terminem naszego przystąpienia do Unii Europejskiej. To oznacza uregulowanie tylko kilku kwestii (większe otwarcie rynku dla obcego kapitału, kwoty dla produkcji europejskiej, ochrona dzieci i młodzieży przed pornografią) i nie zdejmuje z porządku dnia żadnej z tych kontrowersyjnych spraw, które sprowokowały wielką awanturę polityczną, a które rozwiązać trzeba i to na dodatek pilnie.
Rząd podsuwa kolejne terminy, zapowiada następne konsultacje zamiast przedstawić projekt całościowy, który byłby tematem poważnej rozmowy wszystkich zainteresowanych stron. W końcu o czymś te kilkanaście miesięcy dyskutowano i nieprawda, że wszystko trzeba zaczynać praktycznie od początku, którą to tezę tak chętnie lansuje obecnie kierownictwo resortu kultury. Stanowiska stron sporu są znane, zarysowane zostały już nawet granice możliwych kompromisów. Gdzie są rozbieżności – też wiadomo. Nie można więc lekceważyć na przykład opinii przewodniczącej KRRiTV Danuty Waniek czy zarządów Polskiego Radia i Telewizji Polskiej w kwestii uregulowania sprawy abonamentu i w związku z tym określenia wreszcie, co tak naprawdę znaczy „misja mediów publicznych”.