Aleksander Kaczorowski: – Z lektury pańskiej znakomitej powieści o hiszpańskiej wojnie domowej „Żołnierze spod Salaminy” (WAB 2005) można wyciągnąć pocieszający wniosek: Polacy nie są jedynym narodem opętanym na punkcie własnej historii.
Javier Cercas:– Każdy kraj ma kłopot ze swoją przeszłością. I żaden sobie z nią nie poradził: ani Hiszpania, ani kraje Europy Wschodniej, jak Polska. Hiszpańska wojna domowa trwała przecież nie trzy, lecz czterdzieści trzy lata, gdyż po niej zapanowała dyktatura frankistowska. Nic dziwnego, że między Hiszpanami wyrósł mur.
Dziś rząd w Madrycie stawia mur wokół hiszpańskich enklaw w Afryce.
To z pewnością nie powstrzyma emigrantów z krajów muzułmańskich. Jeśli zamkniemy przed nimi drzwi, wejdą oknem, kominem albo zburzą znów jakieś wieże. Europa nigdy nie będzie żyć spokojnie, jeśli pozwolimy, żeby Afryka była rodzajem obozu koncentracyjnego. To problem całej zachodniej Europy, a nie tylko Hiszpanii.
Czy jest pan pisarzem zaangażowanym?
Z pewnością nie w takim sensie, jak to rozumiano w krajach komunistycznych. Ale na swój sposób rzeczywiście nim jestem. Uważam, że jeśli literatura chce być tylko rozrywką – to świetnie. Ale jeżeli przy okazji może przemycić pewne ważne sprawy, to dlaczego miałaby z tego rezygnować? To jasne, że literatura musi być zabawna, wysmakowana formalnie, musi poszukiwać nowych form. Ale to są tylko instrumenty, którymi autor posługuje się, by rozważać zasadnicze problemy, przed jakimi stoimy. Literatura musi zmieniać świat; jeśli tego nie robi, to nie jest literaturą.
Bohater pańskiej książki jest dziennikarzem. Czy pan także nim był?
Nie. Jestem wykładowcą uniwersyteckim, który publikuje czasem artykuły w dzienniku „El Pais”.