Oto miara powagi sytuacji we Francji: rząd francuski upoważnił prefektów (wojewodów) do wprowadzenia godziny policyjnej na przedmieściach, gdzie policja nie zdołała opanować sytuacji. Można całkowicie zamknąć ruch osób i pojazdów w określonych godzinach. Tylko dwa razy wprowadzano takie ograniczenia: podczas wojny algierskiej (1954–1962) i przed 20 laty podczas rozruchów na Nowej Kaledonii.
Wybrano więc – jak zawsze – najpierw problemy pilne, potem ważne. Najpierw więc przywrócenie spokoju, a potem... Potem – rozwiązanie sprawy biednych blokowisk HLM, bo to one niewątpliwie są źródłem tych kłopotów, beczką prochu, która wybucha. Charakterystyczne są reakcje sił politycznych kraju. Partia rządząca, UMP – Unia na rzecz Ruchu Ludowego – uważa, że najważniejsze jest „jak najpilniejsze przywrócenie porządku”. Ultraprawicowy Jean Marie Le Pen żąda wręcz stanu wyjątkowego na obszarach ogarniętych zamieszkami, a szefowie związków zawodowych mówią o konieczności rozwiązania „problemów podstawowych” – mieszkań, kształcenia, dyskryminacji przy zatrudnianiu. Główny dziennik francuski „Le Monde” zakpił z szefa państwa, gdyż w swoim komentarzu wyciągnął jego własne, pełne oburzenia oświadczenie z 1995 r., kiedy Jacques Chirac był tylko merem Paryża i kandydował na urząd prezydenta. Chirac pisał wówczas: „Na porzucone przez wszystkich przedmieścia wpełza terror. Kiedy młodzi nie widzą przed sobą nic prócz bezrobocia czy jakichś krótkich staży bez przyszłości, to w końcu się buntują. Na razie państwo próbuje utrzymać porządek i bezrobocie leczy zasiłkami socjalnymi, ale jak długo?”.
Tak jak przed 10 laty, diagnoza i dziś jest ta sama: skupiska HLM (habitations ? loyer modéré, mieszkania z czynszem umiarkowanym) stały się gettami.