PiS ma dzisiaj pełnię władzy i może zrobić wszystko. Tyle że cokolwiek zrobi – zawiedzie. Każdy z jego wyborców zapewne inaczej rozumie hasło Polski bardziej socjalnej, raczej jednak niewielu sądzi, że w niej straci. Dlaczego mieliby stracić, skoro tak łatwo znaleźć argumenty, że nasze państwo nie pomaga tym, którym naprawdę powinno? Według GUS przecież aż 12 proc. rodaków nie osiąga nawet dochodów równych minimum egzystencji.
Jego wysokość oblicza Piotr Kurowski z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych. – W gospodarstwach jednoosobowych wynosi dziś 371 zł miesięcznie, w dwuosobowych – 306 zł na głowę. W rodzinach z dziećmi poziom tego minimalnego dochodu powinien rosnąć wraz z nimi. Dysponując takimi dochodami nie umiera się z głodu, ale też nie funkcjonuje w życiu społecznym. Pieniędzy brakuje bowiem zarówno na kulturę, jak sport czy wypoczynek. Taki stan, jeśli nie jest przejściowy, grozi wykluczeniem społecznym. Tymczasem ponad cztery miliony obywateli Polski nie sięga nawet tak nisko ustawionej dochodowej poprzeczki. Kto ośmieli się powiedzieć, że państwo nie ma obowiązku im pomóc?
Tylko że nikt tak nie mówi, nawet liberałowie z PO, którym niedoszły koalicjant taką gębę przyprawił. Żeby jednak uprawiać skuteczną politykę społeczną, trzeba widzieć nie tylko biednych. I – przede wszystkim – zdawać sobie sprawę z tego, że przyczyną niezadowolenia wielu ludzi z pewnością nie jest nadmierny liberalizm państwa, bo Polska nie jest krajem liberalnym. O liberalizmie można mówić w Anglii, Irlandii czy Stanach Zjednoczonych, a także na Litwie – tam państwo odbiera co trzeciego funta, euro czy dolara wypracowanego przez obywateli, a w Korei Południowej jeszcze mniej. Ale nie w Polsce, gdzie z budżetem dzielimy się prawie pół na pół.