Archiwum Polityki

Straty ludzkie

Zwykle nie lubią tych słów: inwalida, kombatant, weteran. Wolą: nie do końca sprawny, który chce coś jeszcze w życiu robić. Irak miał im dać pieniądze, życiową stabilizację. Zabrał prawie wszystko.

Marcin Maludziński z Elbląga, rocznik 1971, zmiana III.

9 lipca 2004 r. odwiózł córki Patrycję i Martynę na kolonie. 12 lipca od rana pakował się. Sprawdził, czy ma olejek z wysokim filtrem (nie po to, by się opalać, co oczywiste, lecz po to, by się nie spalić), środki do dezynfekcji rąk, antygrzybicze i na owady. Z żoną trochę milczeli, trochę się przytulali. Żona Barbara wyjazdowi była przeciwna. Marcin Barbarze tłumaczył: na wojnie do karetki się nie strzela. W Iraku będzie kierowcą sanitariuszem w jednostce medycznej. Ma robić z grubsza to, co w Elblągu, gdzie jako pielęgniarz ratownik zabezpiecza ćwiczenia na poligonie. W Iraku zabezpieczał będzie logistyczne konwoje i pomoc humanitarną – co do tego upewnił się. Jedzie na ochotnika. Chce pomóc, zarobić i sprawdzić się. Ma doświadczenie. W wojsku jest od 15 lat. Do armii trafił z poboru oraz z rodzinnej tradycji. Wojskowymi są ojciec oraz brat. Późnym wieczorem pojechali z Barbarą pod bramę jednostki. Powtarzał żonie: lecę pomagać. Pamiętaj – karetka to nie jest na wojnie cel.

Aleksander Szubryt z Limanowej w Nowosądeckiem, rocznik 1980, zmiana II.

15 stycznia 2004 r. Przed wylotem ma pewność, że w Iraku jest spokojnie. Z telewizji ją zaczerpnął.

Dla chłopaka z Limanowej, ślusarza mechanika, który uczy się też na blacharza dekarza, wojsko to był dość naturalny krok do stałej pracy. Służbę zasadniczą odbył Alek z entuzjazmem, poszedł do szkoły wojskowych kierowców w Ostródzie, potem do batalionu desantowo-szturmowego do Gliwic. W 2002 r. zgłosił się na wyjazd do Bośni. Był kierowcą. Bośnię wspomina: – Min dużo, a poza tym spokój. Bośnia Aleksandrowi podobała się. Wrócił, chciał zostać w armii na stałe. A wojsko mu na to: Jeśli na stałe, to teraz będzie Irak.

Polityka 45.2005 (2529) z dnia 12.11.2005; Kraj; s. 36
Reklama