Jacek Żakowski: – Skąd pan wie, jak reformować państwo?
Kazimierz Marcinkiewicz: – Bardzo dużo czytam.
Co pan czyta?
Zwłaszcza prace opisujące reformy w różnych krajach.
Na przykład?
Zacząłem kilka lat temu od „Status quo” Miltona Friedmana.
To nie jest bardzo katolicko-zetchaenowski autor. Myślałem, że pan zacznie od Michaela Novaka.
Też czytałem. Ale zacząłem od „Status quo” Friedmana, bo tam jest opisany mechanizm, który funkcjonuje w państwie i który widziałem z bliska.
To znaczy?
Potęga biurokratycznej siły bezwładności, która hamuje i opóźnia rozwój. To jest siła blokująca nawet najlepszą ideę. Tłumi nawet myśli.
Wiadomo: budowana 200 lat struktura sprawia, że wiele rozsądnych rzeczy jest nie do pomyślenia. A z trochę nowszych rzeczy, co zrobiło na panu wrażenie?
Po Friedmanie był Novak, który połączył liberalizm z katolicyzmem. Potem Fukuyama.
A co Fukuyamy?
„Wielki wstrząs”.
Na prezydencie Kaczyńskim wrażenie zrobiło „Budowanie państwa”.
To też. Ale dla mnie ważniejszy był „Wielki wstrząs”. Książka opisująca kluczowy czynnik gospodarczy, który nie jest brany pod uwagę przez ekonomistów – czynnik siły społecznej.
„Zaufanie”?
Tak. To jest potencjał, który w Polsce istnieje, ale go nie wykorzystujemy. Naszą największą siłą jest polskie młode pokolenie. Wykształcone już dużo lepiej niż my. To pokolenie, które z jednej strony w ciekawy sposób jest patriotyczne, zakotwiczone w polskości – nawet jak wyjeżdżają, czują się Polakami.