Archiwum Polityki

II wojna na górze

Tydzień po wyborach nie ma już śladu nadziei, którą większość głosujących wiązała ze zmianą władzy. Zwycięzcy zachowują się tak, jakby oszaleli. Czy w tym szaleństwie jest jakaś metoda?

IV Rzeczpospolita znikła. Bezszelestnie odpłynęła hen, co najmniej na horyzont kadencji prezydenckiej. Albo jeszcze dalej. Rewolucja moralna także. Stała się tematem delikatnym, którego nie należy podnosić przy zwycięzcach. Padła ofiarą rewolucji kadrowej. Diabli ją wzięli, gdy PiS hurmem głosował na marszałka Leppera. Główni piewcy IV RP i rycerze rewolucji moralnej – Rokita, Śpiewak, Wassermann, Kaczyńscy nie są już druhami ani nadzieją polskiej demokracji. Ci, którzy mieli wspólnie naprawiać Rzeczpospolitą, teraz oskarżają się o najgorsze.

Trudno zrozumieć, jak ludzie, którzy tak kompletnie sobie nie ufają i mają wobec siebie takie podejrzenia, mogli wyobrażać sobie wspólne budowanie nowego – uczciwego i sprawiedliwego – wspaniałego świata. A przecież jedni i drudzy nam to obiecywali. Gdy kilka tygodni temu mówiliśmy, że to nierealne, uspokajali nas i zapewniali, że po wyborach wszystko się poskłada. Nie wiemy, czy byli zbyt naiwni, czy niewystarczająco szczerzy. Tak czy inaczej wprowadzili nas w błąd i podważyli swój autorytet. Gdybyśmy wiedzieli, że tak to ma wyglądać, zapewne wielu z nas inaczej by głosowało.

Można oczywiście przyjmować, że przyczyną obecnego stanu jest wynik wyborów inny, niż przewidywano. Próbować wyjaśnić powyborczym szokiem bratobójczą wojnę toczoną przez sojuszników z POPiS. Tłumaczyć, że gdyby wygrała Platforma, gdyby premierem został Jan Rokita, nie byłoby żadnego problemu. Ale czy rzeczywiście? Właściwie dlaczego? Jak bardzo Platforma musiałaby wygrać, żeby obrotowa koalicja PiS z LPR, PSL i Samoobroną stała się niemożliwa? Przecież znacznie bardziej, niż ostatnio pokazywały sondaże. A jak bardzo musiałaby wygrać, żeby mogła stworzyć rząd bez partii braci Kaczyńskich?

Polityka 44.2005 (2528) z dnia 05.11.2005; kraj; s. 25
Reklama