Kiedy się jedzie przez Polskę, nie zauważa się żadnych wewnętrznych granic, a jednak przebiegają przez kraj obrysy dawnych zaborów i granice przedwojennej Polski; i choć całe pokolenia przeminęły już od wydarzeń historycznych, z którymi były związane, do dzisiaj odzywają się choćby wtedy, kiedy trzeba było wybierać między Tuskiem a Kaczyńskim.
Fascynujące jest, jak kawałek Pomorza, ten, który przed II wojną był w granicach Polski, głosuje za Kaczyńskim, a już powiaty położone nawet kilkanaście kilometrów poza tą granicą – na Tuska. Minęły dekady, przewaliły się fronty wojen, pomieszała się ludność, nastało czterdzieści lat urawniłowki PRL, a nadal niewidzialna granica dzieli zwolenników Tuska i Kaczyńskiego jak cięcie nożem.
Najsilniejsze poparcie dla Kaczyńskiego kończy się niemal równo z granicą dawnego zaboru rosyjskiego, potem – choć nadal przeważa nad sympatiami do Tuska – już słabnie i wytraca zupełnie impet wraz z przedwojennymi zachodnimi krańcami. Dalej jest kraina rywala.
Na Ziemiach Odzyskanych, gdzie generalnie przeważał Tusk, znalazła się jednak duża wyspa Kaczyńskiego – Dolny Śląsk. Dziwić to może do czasu, kiedy sobie uświadomimy, że to obszar kolonizowany przez przesiedleńców zza Buga, dawnej Galicji. Po tylu latach okazuje się, że to nadal kolonia wschodnia, choć teraz na zachodzie Polski. Niezwykłe jest, że niby chodzi o IV RP, o cechy kandydatów, o szczegółowe programy podatkowe i zmiany w konstytucji, a i tak granica między elektoratami jest z innego wymiaru, innego świata. I nie tylko o ostatnie głosowania tu chodzi.
Zdobywanie bastionów
Przypomnijmy tutaj inne, dość świeże głosowanie – referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej w 2003 r. Granice słabszego od przeciętnego poparcia dla europejskiej integracji niemal idealnie pokrywają się z konturami Polski Kaczyńskiego.