Archiwum Polityki

Wiedźmin w drodze na Łomianki

Rozmowa z pisarzem Andrzejem Sapkowskim o fantasy, popkulturze, pieniądzach i fanach

Mariusz Czubaj: – Dwadzieścia lat mija właśnie od pańskiego debiutu na łamach „Fantastyki”. Często można spotkać dziś opinię, że dawny ustrój wrogi był kulturze popularnej, imperialistycznej i z gruntu podejrzanej. Literaturze popularnej również.

Andrzej Sapkowski: – Zacznijmy od tego, że pisarz w zasadzie nie ma wyjścia. Musi tworzyć literaturę popularną, bo za niepopularną nikt nie płaci. To warunek sine qua non. I to nam zafundował nowy system ekonomiczny, zresztą jedyny właściwy i tak właśnie ma być. Nie znaczy to, że stary reżim dla literatury popularnej lub ogólniej – kultury popularnej – był jakiś wrogi czy nieprzyjazny. To jest legenda albo wręcz kłamstwo. To, że w dzieciństwie moim i młodości cena książki mieściła się w rozsądnych przedziałach, ułatwiało do niej dostęp i czyniło ją popularną. Tak więc bluzgów tamtym czasom nie odmówię, ale komplementów także nie.

Ale doświadczył pan na własnej skórze, jak kapitalizm wkroczył na rynek wydawniczy.

Zmiany przypadły właśnie na czas mojego debiutu, który był dziełem całkowitego przypadku i z którym nie wiązałem – choć brzmi to dziś jak krygowanie się – żadnych nadziei na przyszłość. Proszę mi wierzyć: uważałem, że po napisaniu jednego opowiadania na konkurs „Fantastyki” zakończę moją przygodę przynajmniej z fantastyką, bo już poprzednio napisałem kilka opowiadań na inne konkursy do pism typu „Żyjmy dłużej” czy „Pracujmy krócej”. Taki czy inny tytuł nie stanowił dla mnie większego problemu, a i papier jest przecież też cierpliwy.

No i tu dochodzimy do meritum. Stało się tak, że opowiadanie zdobyło popularność, ja zaś stałem się twórcą literatury popularnej, w przeciwieństwie do pisarzy uprawiających tzw.

Polityka 51.2006 (2585) z dnia 23.12.2006; Kultura; s. 82
Reklama