Prezydent Bush wkrótce zdecyduje, co dalej począć z obecnością USA w Iraku. Mówi, że trzeba znaleźć nową drogę naprzód. Może to się okazać słynnym Moonwalk Michaela Jacksona – który idzie niby do przodu, lecz naprawdę stoi w miejscu lub nawet posuwiście się cofa. Bo żadnego naprzód w Iraku już nie będzie.
Raport komisji Bakera i Hamiltona nie ma dobrej prasy. „Słoń urodził mysz” – napisał ekspert waszyngtońskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) Anthony Cordesman. Zawarte tam propozycje – oceniono – nie są oryginalne, zaś nowe grzeszą brakiem realizmu. Przypomnijmy najważniejsze zalecenia. Do końca 2007 r. większość dywizji bojowych należy wycofać do kraju, pozostawiając tylko oddziały do utrzymania porządku, szkolenia sił irackich i walki z Al-Kaidą. Jednostki szkoleniowe byłyby wcielone do oddziałów irackich. Pomysł najciekawszy, ale źle przyjęty przez wojskowych: żołnierze będą narażeni na większe niebezpieczeństwo. Rząd premiera Nuri al-Malikiego trzeba ostrzec, że wojska USA nie będą go chronić wiecznie, jeżeli nie doprowadzi do narodowego pojednania, czytaj: nie ukróci radykalnej milicji szyickiej. Amerykanie wrócą do domu (ale w raporcie nie określa się kiedy). Do rozwiązania irackiego węzła proponuje się wciągnąć kraje regionu, przede wszystkim Iran i Syrię. Waszyngton powinien nawiązać z nimi bezpośrednie rozmowy, aby pomogli w pomyślnym zakończeniu wojny.
Grupa Studyjna radzi więc przenieść akcent z rozwiązań militarnych na polityczne oraz umiędzynarodowić iracki problem. Swoje wnioski zespół opracował jednomyślnie, a ponieważ w jego skład wchodziło po pięcioro demokratów i republikanów, ma to dowodzić możliwości szerszego ponadpartyjnego konsensu w sprawie polityki w Iraku, dotąd dyktowanej przez republikańską ekipę Busha.