Tytuł artykułu nawiązuje do słynnej wystawy „Polaków portret własny”, zorganizowanej w Krakowie w 1980 r., która – jak się wówczas pisało – była dla zwiedzających wycieczką w nieznaną przeszłość. Ujrzeli cienie zapomnianych przodków, a opuszczając galerię musieli, chcąc nie chcąc, spojrzeć w lustro powieszone obok drzwi wyjściowych – i zobaczyć samych siebie. Konfrontacje były raczej mało sympatyczne, choć jeden szczegół naszej fizjonomii nie uległ zmianie. W galerii sław dawnych wieków zdecydowanie przeważały bardzo smutne twarze. Najwyraźniej naszym protoplastom doskwierało poczucie tragizmu.
Polak historyczny nie śmiał się śmiać; nie było mu do śmiechu, po pierwsze, przez historię właśnie. Zbyt często czuł się jej ofiarą niż twórcą, przedmiotem – nie podmiotem. Usłyszeć złowieszczy chichot historii – znaczyło przeżyć raz jeszcze smak poznanego wcześniej upokorzenia. Nawet nasze błazny były poważne; dość przypomnieć Matejkowskiego Stańczyka z zafrasowaną miną. Bohaterki naszych narodowych romansów, jeżeli się czasem uśmiechały, to przez łzy. To, co wydawać się mogło wesołe, zaraz bowiem stawało się „ogromnie przez to smutne”, jak u Wyspiańskiego. Albo: „Z jednej strony śmiech szalony/z drugiej strony gorzka łza...” – jak pisał Jan Tadeusz Stanisławski. „Zostanie po nas złom żelazny/I głuchy, drwiący śmiech pokoleń” – to z kolei dramatyczne przeczucie Tadeusza Borowskiego, poety jednego z wielu straconych pokoleń.
Miny do rozbrojenia
„Nasz Dziennik” na przedostatniej stronie od lat drukuje nadsyłane przez czytelników zdjęcia rodzinne, niektóre już historyczne. Co się rzuca w oczy?