Na południowym przedmieściu Baku, na nadmorskich polach naftowych Bibi Ejbat, ropa tkwi tuż pod powierzchnią ziemi. – Jest tak znakomitej jakości, że można ją rafinować domowym sposobem i bez obaw tankować ciężarówki – mówi Wolfgang Sporrer, który w Azerbejdżanie reprezentuje interesy Komisji Europejskiej. – Stoimy na ogromnej naftowej bańce. Podobno starczy kilka ruchów łopatą, by zagłębienie wypełniła smolista maź.
Eksploatacja Bibi Ejbat trwa nieprzerwanie od stu lat, choć teraz jest już raczej symboliczna. Co prawda pompy pracują, niedawno postawiono nawet kilkadziesiąt nowych, ale to nie tutaj bije serce azerskiego przemysłu petrochemicznego, teraz jest ono daleko w morzu. Słynną bakijską ropę wydobywano od niepamiętnych czasów: w XIII w. na grzbietach wielbłądów, mułów i osłów z miasta wywożono 60 ton czarnego złota dziennie, stosowanego w ogromnej części Azji – jak odnotował Marco Polo – do napełniania lamp i jako leku na wszelkie przypadłości dermatologiczne.
Sześć wieków później, wraz z upowszechnieniem silnika spalinowego, zapotrzebowanie na ropę gwałtownie wzrosło. Co druga baryłka wydobywana wtedy na świecie pochodziła z Baku. Interesy robili tu bracia Nobel i rodzina Rothschildów. W XIX w. miasto przeżywało dalszy niesamowity rozkwit. Boom nakręcała ropa i wszystko, co z nią związane: od produkcji wierteł po domy publiczne. Naftowi baronowie wydawali fortuny na ogrodników i architektów, orientalna okolica nabrała zachodniego kolorytu, więc na przełomie XIX i XX w. wyprawa do Baku była wycieczką równie atrakcyjną jak wyjazd do Paryża, Londynu czy Rzymu.
Gdyby nie rewolucja 1917 r., karnawał naftowych baronów trwałby
nadal, ropa ciągle tu była – od 1910 r. pochodzący z Petersburga polski inżynier Paweł Potocki kierował osuszaniem Zatoki Bakijskiej, a dzięki opracowanej przez niego technologii eksploatacji dna morskiego w Baku po raz pierwszy na świecie produkowano ropę na skalę prawdziwie przemysłową.