Do Fort Greely, bazy położonej blisko koła polarnego, jedzie się samochodem dwie godziny z Fairbanks, drugiego pod względem wielkości miasta Alaski. Na teren bazy nie wolno wnosić aparatów fotograficznych ani komórek. Pilnie strzeżony posterunek przy bramie, potem drugi, zabierają nam dowody tożsamości, dają przepustki. Jedziemy między równymi szeregami segmentowców z garażami. Są tu szkoły – podstawowa i średnia – sklepy, zakłady usługowe i kino. Wojskowy i cywilny personel mieszka w bazie z rodzinami. W stołówce typu all you can eat (zjedz, ile możesz) za trzy dolary można dostać całkiem smaczny lunch.
Fort Greely i jego zaplecze, Delta Junction, kwitły za czasów zimnej wojny. Szkolono tu wojsko do walki w warunkach subarktycznych, do jakich był przyzwyczajony wróg zza Zatoki Beringa. Odkrycie ropy na Alasce przyciągnęło tysiące przedsiębiorców i poszukiwaczy przygód. Ale w latach 90., gdy wróg zniknął, zaczął się kryzys i bazę wpisano na listę BRAC – do zamknięcia. Z dawnych 500 osób personelu zostało około setki. Dopiero w 2001 r. przyszło wybawienie, gdy prezydent Bush powrócił do zarzuconego pomysłu narodowej obrony antyrakietowej (NMD). W Fort Greely postanowiono zbudować jego główny element – naziemne wyrzutnie rakiet przechwytujących.
Pod eskortą pułkownika Carrigana i sierżanta Jacka Carlsona jedziemy to zobaczyć. Kolejne ogrodzenie, brama, posterunki – wjeżdżamy na teren bazy wewnętrznej. Zmarznięta kamienista pustynia ma powierzchnię około 800 akrów (320 ha). Tu i ówdzie luźno rozrzucone tajemnicze obiekty. Niepozorna budka z białą kopułą to IFDC – dowództwo analizy danych lotu, objaśnia sierżant Carlson. Dalej generatory prądu, budynek straży pożarnej. Wielka kula wyłożona płytkami ze szklanego włókna to centrum łączności satelitarnej.