Archiwum Polityki

Smutek Dolnego Śląska

Na ostatniej – prawie – stronie swej nowej powieści „Lex perpetua” Andrzej Sapkowski pisze: „Bywajcie szlachetni i dobrzy panowie. Niechaj opatrzność chroni was na szlaku od nieszczęścia i złej przygody. Nie, nie, rzekłem, koniec to koniec, więcej bajać nie będę. Bo dalej fantazja moja nie nadąży”. Tak więc kończy się imponujących rozmiarów (w sumie to 1800 stron) trylogia rozgrywająca się w pierwszej połowie XV w. na Dolnym Śląsku wstrząsanym krwawymi walkami, zrywanymi co chwila i znów zawiązywanymi sojuszami. Jeśli dodamy do tego, że obszar ten jest terenem ostrego konfliktu religijnego, a ważną rolę odgrywa tu husytyzm, to rzeczywiście otrzymujemy scenerię wymarzoną dla autora powieści historycznej.

I w istocie – na pierwszym poziomie „Narrenturm”, „Boży bojownicy” oraz „Lux perpetua” to taka porządnie skrojona opowieść o dawnych stuleciach. Autor nie szczędzi trudu, by zapoznać nas choćby z maszynerią wojenną tamtych czasów. Pełno tu „nowoczesnych, odtylcowo nabijanych foglerzy na drewnianych podnośnikach”, „lekkich sześciofuntowych bombardel, smukłych kulewryn i szlang”, a także „bombard średnich strzelających pociskami wielkości ludzkiej głowy”. Ta pasja inżynieryjna sprawia, że w Sapkowskim można by widzieć takiego naszego Toma Clancy’ego, który miast fascynować się nowoczesnymi łodziami podwodnymi, poświęca sporo trudu i powieściowych stronic na opisanie dawnego uzbrojenia. Tyle że w przeciwieństwie do Clancy’ego nasz pisarz jest po wielekroć bardziej wyrafinowany.

Nie powinna więc zmylić także warstwa fabularna, w której poznajemy losy Reinmara Reynevana, osobnika dość kochliwego, na którego życie wciąż ktoś nastaje, a gdy bohater staje po stronie husytów, liczba wrogów zwiększa się wielokrotnie.

Polityka 48.2006 (2582) z dnia 02.12.2006; Kultura; s. 72
Reklama