Bezsilna wściekłość, bezgłośny protest – tak to w ostatnich latach wyglądało. Ile razy można powtarzać te same argumenty, ile razy tłumaczyć, że najbardziej restrykcyjna ustawa w Europie to nie żaden społeczny kompromis. Temat aborcji zniknął z publicznej debaty, zapanowała nad nim nasiąknięta hipokryzją cisza. Lepiej tego nie ruszać, przecież kobiety jakoś sobie poradzą. Kobiety także milczą, jakby temat dotyczył kosmitek, a nie ich. Nauczyły się żyć z prawem, czy raczej obok prawa, gdzie możliwość wyboru dają 2 tys. zł na nielegalny zabieg. A te, których nie stać? No trudno.
– Czułam już zniechęcenie, myślałam, żeby dać sobie spokój i wrócić do tematu, jak będą tworzyć obozy koncentracyjne dla kobiet, które usunęły ciążę – mówi Kazimiera Szczuka. – Ale nie mogę znieść, że ci z elpeerowskich bojówek przydzielają nam z państwowego rozdzielnika rolę męczennic. Niedawno rzucali w nas kamieniami, a dziś z trybuny sejmowej przemawiają do kobiet w imieniu Boga.
Odpowiedzią na projekt LPR jest cykliczna akcja aborcyjnych coming outów. Kolejna planowana jest na 9 grudnia. Nie kryjąc twarzy ani personaliów kobiety stają pod gmachem Sejmu z tabliczką „Miałam aborcję”. Łatwiej nazwać morderczynią kogoś anonimowego, niż rzucić takie oskarżenie prosto w oczy konkretnej kobiecie. Dotychczas jest ich garstka. Joanna Piotrowska, jedna z pierwszych, które się odważyły, razem z Katarzyną Bratkowską z Porozumienia Kobiet 8 Marca chcą zorganizować akcję podobną do tej, jakie w latach 70. przeprowadzono we Francji i Niemczech, gdy do aborcji przyznały się znane kobiety. U nas na razie rośnie liczba osób publicznych popierających akcję. Są to m.in.: Renata Dancewicz, Hanna Samson, Olga Tokarczuk, Kora, Maria Seweryn, Krystyna Kofta, Fiolka Najdenowicz, Magdalena Łazarkiewicz, Teresa Pągowska.