Skoro wszystko stało się książką, to udawajmy, że wszystko jest, jak było. Najbardziej prestiżowe wydawnictwa urządzają przyjęcia w najbardziej eleganckich hotelach, w których jeden nocleg kosztuje przynajmniej 450 euro. Sławni autorzy uśmiechają się do kamer, znani krytycy stroją mądre miny, wydawcy chwalą się kolejnymi bestsellerami. Dominują tematy współczesne: autobiografia Güntera Grassa, nowa powieść Philipa Rotha „Każdy z nas”, nowy John Updike („Terrorysta”), nowy Tim Park („Cisza”). Są także starannie utkane opowieści z przeszłości: np. „Mierzenie świata” Daniela Kehlmanna – w ciągu roku sprzedano w Niemczech 700 tys. egzemplarzy tej opowieści o spotkaniu dwóch genialnych przyrodników z XIX w., matematyka Gaussa i podróżnika Aleksandra von Humboldta. Po dwudziestu latach wraca też na listy „Pachnidło” Patricka Suskinda, właśnie efektownie sfilmowane przez Toma Tykwera.
Jeszcze niedawno było inaczej: branżę księgarską ogarnęła zgroza. Małe wydawnictwa zaczęły znikać z powierzchni ziemi, ponieważ wielkie firmy zawłaszczyły rynek tanimi seriami wydawniczymi rozprowadzanymi przez kioski i domy towarowe. Poza tym – mówiono – inwazja elektronicznych środków przekazu nastawionych na słuchaczy i widza zabija czytelnictwo. Tymczasem ludzie wciąż czytają, tylko – zdezorientowani nadmiarem tytułów w księgarniach – poruszają się w coraz węższych pasmach, ograniczają się do wypromowanych bestsellerów i serii wydawniczych, pomijając tysiące mało znanych tytułów i autorów. Z kolei wydawnictwa produkują coraz więcej i coraz szybciej wycofują niesprzedane nakłady, by nie zalegały w magazynach. Od dawna nikt już nie ogarnia zawartości światowej produkcji książkowej.
Krwawy worek króla Krety
Frankfurckie Targi Książki wciąż się rozrastają.