Polacy uwielbiają zbierać i jeść grzyby. – Oprócz nas takimi, nazwijmy to, mikofilami (od gr. mýkès – grzyb) można określić też Ukraińców, Rosjan, Francuzów i Włochów – mówi prof. Maria Ławrynowicz z Katedry Algologii i Mikologii Uniwersytetu Łódzkiego, która tematyką grzybów zajmuje się od kilkudziesięciu lat. Zupełnie inny stosunek mają do nich Skandynawowie, Anglosasi czy Grecy. To, jak mówi pani profesor, mikofob, dla których grzyby nie tylko nie stanowią tak wielkiej, jak dla nas, podniety; ba, traktowane są z rezerwą, wręcz strachem. Wyjątek – bezpieczne i sztucznie hodowane pieczarki. Ostatecznie – kurki.
– W Polsce mamy ok. 5 tys. gatunków grzybów, z czego co najmniej 100 spokojnie nadaje się do jedzenia. Do sprzedaży dopuszczono ponad 40, a to i tak niewiele w porównaniu np. ze Szwajcarią, gdzie handlować można ponad 200 gatunkami. Tymczasem Polacy najczęściej zbierają borowiki, koźlarze, podgrzybki, maślaki, kurki czy gąski – wyjaśnia profesor Ławrynowicz. Jej zdaniem, choć uważamy się za znawców grzybów, to niewiele o nich wiemy.
Nie doceniamy pożytecznej roli, jaką spełniają w lasach.
A bez grzybów lasy nie wyglądałyby tak samo. Między nimi a większością roślin (drzewami, trawami, zbożami, nawet truskawkami) istnieje bowiem szczególna więź – nazywa się ją mikoryzą. To związek, który polega na wzajemnych przysługach. Za sprawą podziemnej sieci tzw. strzępek, czyli nitkowatych komórek, które wnikają do korzeni roślin, grzyby (taką zdolność ma aż kilka tysięcy gatunków) dostarczają im pobierane z gleby, często z miejsc roślinom niedostępnych, związki mineralne i wodę.