Janusz Wróblewski: – W „Hawanie” pokazuje pan, jak rewolucja Fidela Castro burzy pełen przepychu świat nocnych klubów i tanecznych rewii. Czy ten romantyczno-melancholijny obraz upadku dawnej Kuby można uznać za historycznie prawdziwy?
Andy Garcia: – Przedrewolucyjna Kuba była jednym z najbogatszych krajów Ameryki Łacińskiej. Nazywano ją perłą Karaibów. Wyspa słynęła z intensywnego życia nocnego, specyficznego uroku. Ludzie przyjeżdżali tu, aby rozkoszować się zmysłową kulturą i egzotycznym, tajemniczym pięknem afrykańskiej tradycji stopionej z elementami Nowego Świata.
Skądinąd wiadomo, że Kuba lat 50. pełniła też rolę domu publicznego dla odwiedzających ją bogatych Amerykanów. Z pańskiego filmu tego się jednak nie dowiadujemy.
Hawana nie była burdelem. Dopiero teraz na Kubie kwitnie prostytucja. Jak wszędzie na świecie. Natomiast prawdą jest, że warunki życia na Kubie stale się w owych czasach pogarszały, co też mój film stara się pokazać z humorem, czasami w surrealistyczny sposób – nędza, gangsterstwo, oddziały policji toczyły ze sobą walki niczym szajki przestępców. Bandyci zajmowali stanowiska w urzędach państwowych. Wielu studentów z obawy przed prześladowaniami nosiło przy sobie rewolwery. Wszyscy działacze polityczni obiecywali poprawę sytuacji, praktykowali zaś łapówkarstwo. Dlatego w końcu wybuchła rewolucja.
Jednym z mitów rewolucji kubańskiej jest utożsamianie jej z walką komunistów o władzę. Pan, pokazując tragiczny los mieszczańskiej rodziny Fellove zamieszanej w obalenie reżimu Batisty, stara się ten mit podważyć?
Bohaterami filmu są właściciele luksusowego klubu El Tropico, w którym co wieczór bawiła się śmietanka towarzyska Hawany. Młode pokolenie rodu Fellove pragnęło szybkich zmian, przyłączali się więc do partyzantki Castro.