Fakt, że dowolne dwie osoby na ziemi dzieli od siebie co najwyżej pięciu wspólnych znajomych, należy do socjologicznego folkloru i określany bywa jako tzw. fenomen małych światów. Sprawdził to eksperymentalnie amerykański socjolog Stanley Milgram w latach 60. Łańcuszek pięciu wspólnych znajomych odpowiada sześciu uściskom dłoni. Istnienie małych światów nie musi być aż tak nieprawdopodobne, jak mogłoby się wydawać. Łowca głów z Nowej Gwinei mógł ściskać dłoń antropologa, antropolog mógł mieć brata w Pentagonie, brat mógł grywać w brydża z generałem, a generał mógł ściskać dłoń Billa Clintona. Raptem trzy ogniwa... i z głębokiego buszu zawędrowaliśmy do Białego Domu! Z drugiej strony wiadomo, że ludzie trzymają się na ogół tego samego kręgu przyjaciół i znajomych, że małe światy są często wzajemnie nieprzenikalne i że istnieją zbiorowości celowo stroniące od innych, jak np. amisze lub chasydzi. Nasze wyobrażenia i wyrywkowe eksperymenty mogą więc być zawodne.
Fenomen małych światów jest na tyle intrygujący, że amerykański dramaturg John Guare poświęcił mu sztukę zatytułowaną „Sześć stopni oddalenia”, według której powstał również film. Naukowcy dopiero od niedawna zaczęli systematycznie badać to zjawisko. Okazało się, że problem małych światów pojawia się w bardzo różnych dziedzinach, od epidemiologii po telefonię komórkową, Internet i badania nad mózgiem. Jego rozwiązanie może mieć niebagatelne znaczenie praktyczne.
Zarys teorii małych światów przedstawili na łamach tygodnika naukowego „Nature” Duncan Watts i Steve Strogatz z Uniwersytetu Cornell. Opracowali oni model matematyczny, który wyjaśnia mechanizm powstawania łańcuchów o niewielkiej liczbie ogniw pośrednich. Watts, który był doktorantem Strogatza, zainteresował się problemem małych światów, badając cykanie świerszczy.