Jeszcze w lecie w jednym z wywiadów Jerzy Kropiwnicki powiedział, że jego nowy resort nie istnieje nawet na papierze. Dzisiaj – rzec można – na papierze już istnieje, bo odpowiednie rozporządzenia premier wydał, ale niewiele ponadto. Wyraźnie w tym przypadku pomysł wyprzedził możliwości państwa. Za kolejnym rządowym stanowiskiem dla prominentnego działacza ZChN nie nadążają tabory: finansowe i logistyczne. Trwa urzędnicza prowizorka, a Ministerstwo Rozwoju samo rozwija się najwolniej.
Rozdwojone posady
Zastępcy Kropiwnickiego po linii ministerialnej (nie mylić z zastępcami po linii RCSS) urzędują trzy piętra wyżej niż szef i trzeba mocno uważać, aby zamiast do nich, nie wejść do biura rzecznika interesu publicznego (ta sama kolorystyka korytarza i drzwi). Zresztą kolor boazerii i wykładzin to jedna z niewielu wskazówek pomagających trafić do właściwej komórki skomplikowanej rządowej administracji. Obok RCSS bowiem, nowego ministerstwa i rzecznika, w gmachu przy Wspólnej znalazły miejsce jeszcze Urząd Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast oraz Urząd do spraw Kombatantów. Instytucje te przechodzą płynnie jedna w drugą.
Do niedawna mieścił się tu także jeden z departamentów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, ale właśnie wszedł on w skład nowego ministerstwa Kropiwnickiego. Niedługo ze Wspólnej odchodzi Agencja Rozwoju Przemysłu, biurka będą mogli wreszcie zająć ci pracownicy Ministerstwa Rozwoju, którzy na razie nie dotarli do właściwego gmachu i wciąż jeszcze korzystają – po starej znajomości – z pomieszczeń resortu gospodarki przy Żurawiej.
Trudno dokładnie powiedzieć, ile osób zatrudnia nowy resort. Liczbę zapełnionych etatów ocenia się na razie na 60 (w sumie ma być około 200 osób), ale pozostałym zakamuflowanym pracownikom pensje płaci przede wszystkim RCSS, a także Ministerstwo Gospodarki oraz MSWiA, które przekazały swoje departamenty nowemu ministrowi.