Skoro – mimo przeszkód i napięć – szło całkiem obiecująco, dlaczego poszło tak źle? Dlaczego po długich miesiącach wznawianych i zawieszanych rozmów i nadziei, stopniowego konkretyzowania wizji Państwa Palestyńskiego, nagle wszystko się zawaliło i znów utonęło we krwi? I dlaczego przydarzyło się to premierowi Ehudowi Barakowi, który na drodze do pokoju posunął się dalej niż wszyscy poprzednicy? Pewnie właśnie dlatego, że cel – za sprawą Baraka – był już tak blisko, co niesłychanie rozbudziło oczekiwania Palestyńczyków. A później zamieniło je w równie gwałtowne rozczarowanie, kiedy ich państwo okazało się biedne, byle jakie i bez stolicy. Zapalnikiem stała się wizyta Ariela Sharona w świętym miejscu islamu, ale każdy pretekst mógł być dobry. Dalej zadziałał znany mechanizm eskalacji i szukania rewanżu, a do głosu po obu stronach doszli ekstremiści. Ale też właśnie dlatego, że już raz rozwiązanie było w zasięgu ręki, nie wszystko jest zaprzepaszczone. Kiedy opadnie nienawiść, może odezwie się rozum.