Archiwum Polityki

Uwolnić słonia! (i małpę)

„Zoo uczy, bawi, wychowuje” – tablica z tym napisem witała jeszcze niedawno gości warszawskiego ogrodu zoologicznego. Kogo bawi i czego uczy widok zwierząt w niewoli, często zamkniętych w małych klatkach, znudzonych, apatycznych? Jaki jest sens trzymania w więzieniu małp człekokształtnych? Czy to naprawdę przyjemne i pożyteczne oglądać w centrum Europy drepczące niedźwiedzie? Są nowoczesne i kosztowne ogrody, które potrafią ocalić ginące gatunki, prowadzą badania naukowe. Ale część służy prymitywnej, anachronicznej rozrywce. Gdy przyjrzeć się publiczności przed klatkami, fosami, wybiegami, to rzadko na rozbawionych obliczach daje się zauważyć pasję poznawczą. Raczej wątpliwą uciechę, bo małpa się drapie, a słoń trąbi. W epoce multimediów, dzięki coraz doskonalszym filmom przyrodniczym, możemy poznawać życie zwierząt w ich naturalnym środowisku. Czas więc uwolnić słonia. Rozpoczynamy cykl publikacji pod tym hasłem i szukamy sprzymierzeńców wśród czytelników. Czekamy na Państwa listy.

Po co nam zoo? Kiedyś odpowiedź na to pytanie była oczywista – dla rozrywki. Pierwsza na świecie menażeria, założona w XII wieku przed naszą erą w Chinach, miała charakter rekreacyjny. Podobnie najsłynniejsza zwierzętarnia starożytnego świata – kolekcja Aleksandra Wielkiego, choć ta służyła także celom naukowym, korzystał z niej bowiem Arystoteles przy pisaniu swych dzieł przyrodniczych. Na długie wieki jednak miała pozostać wyjątkiem. Pierwsze europejskie kolekcje zwierząt służyły niewyszukanej rozrywce. Batożąc skutego łańcuchami niedźwiedzia albo drażniąc zamkniętego w klatce lwa, pan stworzenia dawał wyraz swojej dominacji nad naturą.

Pierwszym publicznym ogrodem zoologicznym była menażeria paryska, otwarta po rewolucji „ku uciesze, radości i rozrywce ludu Paryża”. Za przykładem Paryża poszły inne europejskie miasta. Ogrody konkurowały ze sobą, próbując zgromadzić jak najwięcej okazów. Problem w tym, że wiele gatunków zwierząt padało zaraz po przewiezieniu do Europy, inne, którym udawało się przeżyć, w stresie obgryzały sobie łapy, ogony albo popadały w stereotypię ruchową, jak wielkie koty krążące od kraty do kraty albo kiwające się jak w chorobie sierocej niedźwiedzie. W tamtych czasach racją istnienia ogrodów zoologicznych była naukowość. Jednak w takich warunkach można było badać co najwyżej fizjologię i anatomię zwierząt. Od chwili, gdy w połowie XX w. Nikolaas Tinbergen i Konrad Lorenz stworzyli etologię, naukę o zachowaniu zwierząt, stało się jasne, że studiowanie ich behawioru bez uwzględnienia warunków, w jakich żyją w naturze, jest zwykłym absurdem.

Co ciekawe, wyłomu w tradycji ogrodów zoologicznych dokonał niemiecki handlarz zwierzętami i właściciel cyrku Karol Hagenbeck, który pod Hamburgiem stworzył na początku naszego wieku pierwsze zoo bez krat – zastąpiono je fosami.

Polityka 44.2000 (2269) z dnia 28.10.2000; Raport; s. 3
Reklama