Krytycy powinni być nareszcie zadowoleni; ubolewają oni z powodu zmierzchu ambitnych autorów: Eisenstein, Chaplin, Fellini, Visconti, Kurosawa, Orson Welles... od dawna nie było podobnych indywidualności, więc gdy ostatnio wyłonił się Hiszpan Almodovar oraz właśnie Duńczyk von Trier, odżyła nadzieja, że dziedzictwo mistrzów nie przepadnie. Toteż zostali oni przyjęci gorąco, a jednak wobec von Triera zgłasza się żale, jakie nie spotykały dawnych klasyków i nie słyszy się ich też z okazji Almodovara.
Przy tym zastrzeżenia te wyglądają dwuznacznie: w tej samej wypowiedzi jest aprobata i pretensja. Przepisuję z prasy francuskiej: „film przejmujący, ale manipulowany”; „gorący melodramat osiągnięty za pomocą sztucznej emfazy”; „von Trier jest męczący, zarazem porywa oraz irytuje”. Wręcz wyłania się pytanie: geniusz czy oszust?
Główny zarzut tyczy nagromadzenia nieprzekonujących zdarzeń w fabule. Selma jest Czeszką, która wybrała się do Ameryki, by przeprowadzić tam operację małoletniego syna zagrożonego ślepotą, która jest dziedziczna w jej rodzinie; ona sama stopniowo traci wzrok. (Pytanie: dlaczego zdecydowała się na dziecko, znając tę konsekwencję? Odpowiedź: „Bo chciałam coś przytulać”). Pracuje w fabryce ukrywając swoje narastające kalectwo, zamieszkuje w przyczepie, która należy do bardzo dziwnego policjanta. Jak na stróża porządku, jest to skomplikowany neurastenik. Adoruje żonę, osobę rozrzutną, i lęka się panicznie, że ona go opuści, gdy zbraknie mu pieniędzy: przemyśliwa nawet o samobójstwie. Otóż Selma trzyma oszczędności w pudełku po czekoladkach (czemu nie w banku?), co policjant kradnie; gdy Selma usiłuje je odzyskać, wynika szarpanina, pada strzał, policjant jest ranny, ale trzyma kurczowo gotówkę i żąda od Selmy, by go dobiła, inaczej nie wypuści, więc ona decyduje się strzelić.