Kosmos był jednym z obszarów konfrontacji między Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim. Każdy pomysł na pokazanie dominacji: lot Gagarina, lądowanie na Księżycu, program wahadłowców traktowano jak prawdziwą bitwę. Wynik tych starć miał istotny wpływ na sprawy jak najbardziej ziemskie – relacje między supermocarstwami. Rodowód Międzynarodowej Stacji Kosmicznej tkwi właśnie w tamtych czasach. W 1984 r. Ronald Reagan zapragnął, by USA stale były obecne w kosmosie. Kosztem 8 mld dolarów miała do 1992 r. powstać stacja kosmiczna Freedom (Wolność).
Związek Radziecki zdążył się jednak rozpaść, zimna wojna się zakończyła, zostawiając USA problem, co zrobić z nadmiernie rozbudowanym przemysłem aerokosmicznym? NASA, która zdążyła już wydać 10 mld dolarów na prace koncepcyjne, znała odpowiedź – kontynuujmy projekt stacji kosmicznej! Intensywna kampania lobbingowa, podczas której oficjele agencji pokazywali kongresmenom, jak kolejne miliardy przeznaczonych na stację dolarów będą płynąć do znajdujących się w ich stanach firm-podwykonawców, przyniosła efekt.
W 1993 r. Kongres zdecydował się na realizację projektu stosunkiem głosów 216 do 215. Już rok później głosowanie wypadło znacznie lepiej: 278 do 155, a w 1999 r. nikt już prawie wśród amerykańskich parlamentarzystów nie miał wątpliwości w sprawie dalszego finansowania. Trudno się jednak dziwić, skoro NASA do realizacji projektu zaangażowała podwykonawców z wszystkich niemal okręgów wyborczych. W kołach politycznych projektowi stacji kosmicznej nadano nawet nazwę flying ham (latająca kiełbasa wyborcza).
Stacja kosmiczna stała się również narzędziem polityki zagranicznej dla obejmującego w 1992 r.