Wszyscy oglądają transmisję z olimpiady. A ja nie. Ja uparcie oglądam mecze piłkarskie. O Australii bowiem niczego nowego nie dowiem się. A z boisk piłkarskich mogę wyciągnąć niejedną naukę.
Czego nauczyłem się oglądając jako zagorzały i niepoprawny kibic transmisje piłkarskie... o pardon, futbolowe.
Wiem, że futbolista gnający z piłką na bramkę przeciwnika to może być prawdziwy fajter, a do tego jest plejmejkerem. Marnie dla niego, jeżeli napotka na swej drodze prawdziwych defenzorów, a do tego wyrośnie przed nim, nie daj Boże, niejaki goldkiper, no chyba żeby spróbował go przelobować. Jeżeli telewidzowie odporni są na naukę języków obcych, monotonny głos naszego sprawozdawcy będzie ich nauczał statystyki – kto ile razy wystąpił i jaki ma procent piłek straconych do odzyskanych, albo matematyki i handlu – kto zostanie sprzedany, kiedy i do jakiego klubu oraz za jaką sumę.
W ostateczności może zabawić się w zgadywankę do znudzenia zadawaną: który z braci bliźniaków Żewłakowów ma właśnie piłkę, ten o pięć minut młodszy, czy też może jednak ten o pięć minut starszy.
Razu pewnego, kiedy oglądałem transmisję sportową i właśnie nasza drużyna siatkówki zmarnowała setbola i maczbola, bardzo poważni panowie w gmachu Sejmu RP uchwalali ustawę o ochronie języka polskiego, ale widocznie w czasie innego meczu przegapiłem jej odwołanie?