Zdaniem kolegów C. ma rację, albowiem rozporządzenie „w sprawie wykonywania niektórych zawodów filmowych” zamiast sprawy środowiska porządkować, mocno je zamula. Tworzy ono co prawda precyzyjną ścieżkę wchodzenia do zawodu kaskadera oraz system weryfikacji umiejętności drogą egzaminów, ale jednocześnie umożliwia ominięcie całej tej drogi tym, którzy wzięli udział w realizacji choćby dwudziestu filmów lub uczestniczyli co najmniej w stu dniach zdjęciowych.
Zdaniem krytyków, gra wokół tego uregulowania toczyła się od dawna i szyto ją grubymi nićmi. – Przepis ten wprowadzono z myślą o amatorach, którzy pracowali nielegalnie przy produkcjach filmowych, na przykład w „Ogniem i mieczem” – nie ma wątpliwości Ryszard Janikowski, przewodniczący Korporacji Polskich Kaskaderów Filmowych. Teraz grupa ta wejdzie do zawodu bez żadnej weryfikacji, siejąc na planach filmowych strach i zamęt, albowiem niedouczony amator bez egzaminu to bomba stwarzająca zagrożenie nie tylko dla innych kaskaderów, ale także dla aktorów i członków ekipy filmowej.
– Przez te sto dni zdjęciowych niektórzy z tych ludzi mogli tylko trzymać konia za uzdę, a i tak dostaną licencję – narzeka Robert Cichoń, adept kaskaderski po wstępnym egzaminie, do którego ludzie grający w „Ogniem i mieczem” nawet nie stanęli, bo widocznie nie byli przygotowani (tłumaczyli się, że nie mogli dojechać, bo był strajk kolei). Ale teraz dzięki rozporządzeniu zawodowymi kaskaderami zostaną z dnia na dzień, podczas gdy on i inni naiwni, którzy stawili się na egzamin, licencję dostaną dopiero po pięcioletniej praktyce zakończonej kolejnym egzaminem.
Kaskaderska rzeczywistość
Krzysztof Fus przyznaje, że zawód kaskadera stworzył w Polsce osobiście czterdzieści lat temu.