Pierwszy, przychodzący do nas ze spóźnieniem, film braci Joela i Ethana Coen, z 1984 r., ale już wyrażający ich program, który doprowadził ich do sukcesu światowego. Byli oni od dziecka amatorami kina, po czym zostali jego ambitnymi autorami, zdobyli Złotą Palmę w Cannes oraz całą rakietę Oscarów. Ponieważ zaś wykształcili się na adoracji kina amerykańskiego, nawiązują do jego tradycji. Ich filmy można określić jako parodie serio wielkich gatunków Hollywoodu, z dodatkiem dystansowego humoru, ale też z najstaranniejszą inscenizacją. „Fargo” był to ironiczny dramat na wzór kryminałów z lat 40., „The Hudsucker Proxy” stanowił stylową fantazję nawiązującą do filmów o sukcesie mimo przeciwności: były to istne współczesne rewizje mitów amerykańskich, oryginalnie łączące kpinę z owej sztuki z sentymentem dla niej. Taki właśnie jest debiut Coenów: tytuł oryginalny „Blood Simple”, czyli „Po prostu krew”, stanowi aluzję do łatwego mordowania, które z reguły odbywa się w gatunkowym kinie. Biorą się tu do tego wszyscy, przede wszystkim detektyw o wyglądzie rubasznego poczciwca, ale nie tylko o wyglądzie! Rzeczywiście jest on taki, bo każdy z nas jest taki... Akcja dzieje się w malowniczym Texasie. Mąż przekonany o zdradzie żony wynajmuje detektywa, by zabił ją i kochanka: ale detektyw, po pobraniu gotówki, morduje męża, który go opłacił, i podrzuca rewolwer żony obok zwłok. Amant żony, przekonany, że to ona popełniła zbrodnię, zagrzebuje trupa, ale detektyw bierze się do likwidacji również jego i kobiety, jako pozostałej pary. Reszta jest w spektaklu: w kulturze obrazu, w aluzjach do stylu wielkich podobnych rozpraw z historii kina, czyli jest to parodia, ale specjalnej klasy: dbająca o estetykę, wypielęgnowana, która podnosi o stopień wyżej sztukę czarnego dramatu.