Znana handlowa formuła „dwa w jednym” coraz częściej pojawia się też w kulturze. Nie tak dawno dwóch panów przypomniało sobie o „Krzyżakach” i zamiast, jak raczej nakazywałaby Sienkiewiczowska tradycja, wyjaśnić sprawę na polach Grunwaldu, obaj pospiesznie zabrali się do samodzielnych realizacji.
Wirus „dwa w jednym” zaatakował ostatnio kolejne, tym razem studenckie przedsięwzięcie. Oto Studencki Festiwal Piosenki – najstarsza po Opolu taka impreza w Polsce – ma niespodziewanie dwóch dyrektorów i dwa komitety organizacyjne. Obie dyrekcje już skrzykują artystów na swoje imprezy, które – jak wszystko na to wskazuje – odbędą się w tym samym miejscu (w Krakowie), w tym samym czasie (maju) i pod tą samą nazwą SFP.
Twórcy wirusa „dwa w jednym” właściwie niczym nie ryzykują. Jeśli któryś z organizatorów zrezygnuje, to i tak osiągnął już swoje, bo stał się bohaterem komentarzy prasowych opisujących konflikt. Jeśli z kolei dojdzie do dwóch imprez pod tym samym szyldem, to obie strony powinny być usatysfakcjonowane finansowo. W końcu SFP to festiwal nie byle jaki.
Zastanawia jedynie pęd do organizowania studenckiego przeglądu w sytuacji, gdy wielu podejrzewa, że czegoś takiego jak „kultura studencka” już po prostu nie ma. Być może całe zamieszanie wokół Studenckiego Festiwalu Piosenki ma zadać kłam tym twierdzeniom. Bo organizatorzy doprowadzili do iście kabaretowej sytuacji, a kabaret był zawsze silną stroną studenckiej braci.