Przewoźnicy z ZMPD wzorem swoich kolegów z Unii postawili ultimatum: jeśli ceny paliwa (zwłaszcza oleju napędowego) nie zostaną obniżone o 30 proc., zorganizują „akcję ślimak” polegającą na powolnym jeżdżeniu drogami i ulicami polskich miast. W jaki sposób można obniżyć ceny? – dopytywali się dziennikarze prezesa ZMPD Janusza Łacnego. – Nie wiem, nie płacą mi za rozwiązywanie takich problemów – odpowiadał prezes. Okazało się, że również minister transportu, który przez kilkanaście godzin prowadził negocjacje z transportowcami, nie wiedział, jak sprawić, by paliwo radykalnie staniało. Obiecał jedynie, że jeśli cena sama nie spadnie, to wystąpi z wnioskiem o bezcłowy import paliwa z krajów, z którymi Polska nie ma umowy o wolnym handlu (z Rosji, Ukrainy, Białorusi).
To przewoźników nie usatysfakcjonowało i z protestu nie zrezygnowali. Polski ślimak okazał się jednak dużo skromniejszy od zachodnioeuropejskich. Kolumny jadących powoli ciężarówek, a gdzieniegdzie również taksówek, pojawiły się tylko w kilku miastach kraju. W Warszawie, będącej naturalnym celem wszelkich akcji protestacyjnych, nie wydarzyło się praktycznie nic. Organizatorzy protestu mimo to są zadowoleni. Uważają, że była to demonstracja siły, udowodnili, że jeśli będzie trzeba, ciężarówki mogą zablokować polskie rafinerie. Rząd te groźby potraktował poważnie. Już w kilku krajach Europy protesty rozpoczynały się skromnie i nieśmiało, ale szybko powiększały rozmiary i dezorganizowały życie. Padła więc zapowiedź zajęcia się sprawami rynku paliwowego. Pomysłów jest kilka:
• Minister finansów Jarosław Bauc uważa, że konieczny jest dodatkowy import paliw oraz przyspieszenie wydawania zezwoleń na budowę terminali paliwowych, czyli baz przeładunkowych w portach, pozwalających na szybszy i tańszy rozładunek importowanego paliwa.