Hotel Amber w Międzyzdrojach, letniej stolicy sfer filmowych, zbudowano 60 m od brzegu. Zaprojektowali go Austriacy, specjaliści od budownictwa alpejskiego, mający mgliste albo i żadne pojęcie o zagrożeniach, jakie stwarza tak bliskie sąsiedztwo morza. Należało albo budować nieco dalej, albo przynajmniej palować grunt pod fundamenty – wskazują naukowcy z Instytutu Morskiego w Gdańsku. Było pięknie aż do sztormu w 1995 r. Gdyby nawałnica trwała parę godzin dłużej, wskutek podmycia mogłaby się osunąć jedna ze ścian hotelu. Aż do niej morze wyniosło łodzie rybackie pozostawione na plaży. Gdyby Amber budowano dziś, inwestorowi raczej nie udałoby się uzyskać takiej lokalizacji. Ustawa o obszarach morskich Rzeczypospolitej z 1991 r. położyła kres radosnej przyplażowej nierozwadze. Wcześniej budowanie w tak zwanym pasie technicznym, liczącym 100 do 1000 m od linii wody, wymagało wprawdzie zasięgnięcia opinii stosownego Urzędu Morskiego, ale jego stanowisko nie było dla władz lokalnych wiążące. Obecnie głos administracji morskiej w tego rodzaju miejscach decyduje, a oprócz pasa technicznego należy jeszcze zachować dodatkowo pas ochronny.
Mimo wielkich pieniędzy wydawanych na walkę z morzem nie zawsze się udaje uniknąć jego zemsty. Przykładem Ustronie. Pod koniec lat 70. na tutejszym klifie wybudowano ośrodek wypoczynkowy (wtedy własność Zakładów Aparatury Spawalniczej z Wrocławia, teraz prywatny Wodnik) i następne. Niestety, klif zaczął się osuwać. Aby ratować budynki przed runięciem do wody, wzmocniono brzeg opaską. Najpierw na długości 260 m. – Złość morza była wielka – wspomina Stanisław Żyliński, wójt gminy Ustronie. Umocnienie dawało wodzie odpór, ale po bokach, tam gdzie się kończyło, żywioł tym większe czynił szkody, wżerając się w brzeg.